Forum www.uwekroeger.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Super romas pióra tandemu Hexe- Luc
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.uwekroeger.fora.pl Strona Główna -> Karmel i czekolada
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
cyferka
Jej Piekielna Mroczność z Bastionu


Dołączył: 22 Lip 2010
Posty: 134
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z piekła rodem
Płeć: ona

PostWysłany: Nie 14:57, 17 Paź 2010    Temat postu:

Nikołaj nie wiedział co to miłość rodzicielska. W ogóle nie znał pojęcia miłość, był rozpieszczonym paniczykiem, który nie wie co to obowiązek. Tak było do śmierci ojca, nie wiedział jak zmieni się jego życie.
Konstancja poznała Sorokina na przyjęciu u swojej serdecznej przyjaciółki Eleny Komiaginy. Od razu przypadli sobie do gustu. Jednakże, Kocia nie oddała mu się tak szybko. Uwodziła go kilka tygodni, doprowadzając tym do pasji. Romans był niezwykle satysfakcjonujący i bynajmniej nie skończył się z powodu braku pasji.
Rozstali się w przyjaźni, często widując się na przyjęciach organizowanych przez wspólnych znajomych. Dzisiaj widział ją pierwszy raz od pół roku, gdyż bawił w Anglii. Miał nadzieję na nawiązanie romansu, pomysł ten jednak musiał chwilowo odłożyć. Kiryłówna nie mówiła, że ma siostrę bliźniaczkę tak różną od niej samej. Drobna o rumianej cerze, kocich oczach i przepięknych miodowo- złotych włosach. Usta jak maliny, zachęcały do pocałunków, w wyobraźni widział ją nagą w świetle świec. Pikanterii dodawał fakt, iż była przeciwieństwem Konstancji. Uwieść taką anielską duszkę? Nie, raczej nie. Nie chce mieć na sumieniu tego dziewczęcia, dużo bardziej woli bezpośrednią Kocię. Zostawi to biedne dziewczę, na pewno potrafi mówić tylko o Bogu, hafcie i prowadzeniu domu. Jest za stary na takie zaloty. Uśmiechnął się do swoich myśli w chwili, gdy powóz zatrzymał się przed drzwiami jego miejskiej rezydencji. Lokaj w lśniącej liberii otworzył drzwi, wpuszczając księcia do holu. Na szerokich schodach pojawił się angielski kamerdyner Nikołaja, Thomas Burden.
- Czy ktoś pytał o mnie, Burden?- zapytał książę, podając lokajowi cylinder i płaszcz. Służący zniknął w korytarzu, Nikołaj przeszedł do salonu za nim podążył kamerdyner.
- Wasza książęca wysokość, nikt nie pytał o pana. Czy mam powiedzieć gospodyni, aby podano kolację? – zapytał Burden, nalewając dla pana szklankę whisky.
- Nie. Przebiorę się i wychodzę, nie czekaj na mnie wrócę dość późno.
- Jak sobie wasza książęca mość życzy. Za pozwoleniem, pójdę przygotować odzienie. – kamerdyner skłonił się, dającemu znak Sorokinowi.
Nikołaj został sam w salonie, rozsiadł w fotelu naprzeciwko kominka. Za oknami grubymi płatami sypał śnieg. Dobrze że mieszkanie jego kochanki Lulu było blisko i nie musiał brnąć w zaspach.

W dzień kuligu pogoda dopisała wybornie. Śnieg skrzył się w promieniach słońca, niebo było czyste a mróz ściskał tęgi. Pani Witte wraz z księżną Nadolną pojechały przodem do dworku myśliwskiego w Liesnoje, aby dopilnować wszystkich przygotowań. Teraz witały młodzież, która w salonie pokrzepiała się herbatą (a panowie i kropelką czegoś mocniejszego) przed wyruszeniem na kulig. Śmiechom i żartom nie było końca, Elena i Natasza z wprawą uwodziły chętnych młodzianków, natomiast Konstancja, jak nigdy w życiu, udawała skromną, pełną słodyczy panienkę.
Nagła przemiana siostry wywołała podejrzliwość w duszy Anastazji. "Co ona kombinuje?" zastanowiła się Tazzy, patrząc na siostrę, która właśnie udawała że peszy się z jakiegoś grubszego żartu. Po chwili Anastazja uzyskała odpowiedź na swoje pytanie. Spojrzenie Konstancji spoczęło błyskawicą na barczystej postaci Piotra Nadolnego, po czym równie szybko przeniosło się na inny obiekt. Nie dość szybko jednak, by Nadolny nie zauważył tego spojrzenia. Przez chwilę patrzył na Konstancję, która wdzięcznie pochyliwszy głowę rozmawiała z Nataszą, a w jego oczach zapłonął zachwyt i wyraźne pożądanie. Konstancja powtórzyła manewr ze spojrzeniem, by po chwili, niby przez roztargnienie, położyć dłoń na dłoni Piotra.
"Tu cię mam" pomyślała Anastazja i przysięgła w duchu że osobiście się z siostrą za to porachuje. Lubiła Pietkę i wierzyła że jego zamiar zostania księdzem jest poważny, a jej nierozważna bliźniaczka igrała sobie z jego uczuciami. Kudły się posypią, jeśli będzie trzeba, pomyślała Tazzy.
- No, moi drodzy, zbierajcie się, bo was noc zastanie - powiedziała władczo babcia Witte. Towarzystwo wśród pisków i śmiechów ruszyło się ubierać, tylko Anastazja pozostała w saloniku.
- Ty nie jedziesz? - babka spojrzała na nią badawczo.
- Nie, babciu - odparła Anastazja, łowiąc kątem oka spojrzenie stojącego w hallu Sorokina. - Nie najlepiej się czuję.
Sorokin uśmiechnął się kątem ust i zniknął w kłębiącym się przy drzwiach tłumku.


- Nie wyglądasz na chorą, wnusiu.- Jewpraksja dotknęła wierzchem dłoni czoło wnuczki. Tazzy zrobiła zbolałą minkę, przytulając się do babci.
- Chyba mam migrenę bardzo boli mnie głowa.
- W takim razie nie jedź. Jest zimno mogłabyś się jeszcze przeziębić. Mam wysłać pokojówkę, żeby zrobiła ci kompres?- pani Witte pogłaskała miodowe włosy wnuczki. Kochała obie bliźniaczki jednakowo. Jekaterina, jej córka hołubiła Anastazję bo widziała w niej posłuszną panienkę, ganiła natomiast Kocię, za krnąbrność. Ale ona Jewpraksja, wiedziała, że Tazzy nie jest takim aniołkiem na jakiego wygląda. Owszem, była wyważona i nie okazywała swoich uczuć, jednak kiedy zachodziła taka potrzeba pokazywała pazurki. Jako babka była dumna ze swoich wnuczek jak nikt inny, czego nie można było powiedzieć o jej córkach. Ludmiła była uległą mimozą, natomiast Jekaterina zepsutą snobką.
- Nie babuniu, nie potrzeba. Położę się na godzinkę i do wieczerzy powinno mi przejść.- wnuczka, przerwała rozmyślania Jewpreksji. Pocałowała ja w policzek, po czym pospiesznie zniknęła na schodach.
Uradowane towarzystwo rozmieściło się w saniach. Konie ruszyły przed siebie niczym błyskawica. Dzwoneczki wydawały dźwięczne odgłosy, przemieszane z parskaniem zwierząt i śmiechem rozbawionych przedstawicieli rosyjskiej arystokracji.
Konstancja, siedziała naprzeciwko Piotra Nadolnego, spoglądając na niego spod rzęs. Zarumienione policzki dodawały jej niewinnego uroku, gdyby nie roziskrzone kocie oczy można by było rzec, iż jest to niewinne dziewczę. Spod podszytego sobolowym futerkiem kapturka wystawały dwa kruczoczarne, grube warkocze.
Piotr patrzył na nią niczym na królową śniegu. Śnieg i wino, przeszło mu przez myśl. Próbował nie spoglądać na tą piękną dziewczynę. W myślach odmawiał formułki modlitw po łacinie.
Natasza zaintonowała rosyjską piosenkę ludową, kawalerzy ochoczo przyłączyli się do śpiewu.
- A gdzie jest Nikołaj?- zapytała Elena.
- Pojechał wierzchem, dołączy do nas niebawem.- odpowiedział Aleksandr, łypiąc na nią okiem.
Nagle saniami zarzuciło, powożący zatrzymał konie. Konstancja, jak poderwana sprężyną wylądowała na szerokiej klatce piersiowej Piotra. Objął ją w pasie, pomagając usiąść z powrotem na swoje miejsce.
- Przepraszam.- zarumieniła się.
- Nic się nie stało?- zapytał z widoczną troską. Natasza z trudem opanowała się, żeby się nie zaśmiać. To Kociszka, co ona kombinuje z tym biedakiem? Swoją drogą był niczego sobie. Przypominał jej lwiątko z tą burza złocistych loków. Gdyby nie szedł na księdza sama by się nim chętnie zaopiekowała.
- Antoni, co się stało?- Aleksandr zapytał służącego.
- Dyszel pękł, daleko nie pojedziemy. Trzeba zadąć w róg i zwołać resztę.- jak powiedział tak zrobił, po chwili rodzice dziewcząt i reszta gości zawrócili. Nigdzie nie było Sorokina.
Zgrabnie przesiedli się na wolne miejsca w pozostałych saniach. Konstancja, wykorzystała sytuację.
To jest ten moment. Pomyślała. Zrobiła zbolałą minkę, co natychmiast zauważył Piotr.
- Konsiu, co ci jest?- zapytał zatroskany, podchodząc do hrabianki.
- Ach Pietia, zmarzłam i uderzyłam się w rękę.- wyciągnęła drobną rączkę z mufki.
- Może zawrócimy?- zapytał hrabia Kiryłow, małżonka popatrzyła na niego z nagana.
Natasza i Elena westchnęły, obserwując sytuację.
- Piotrze, a może weźmiecie jedne sanie i odwieziesz Konstancję do domu? – zapytała księżna Melania.
- Dobrze matko. – odpowiedział jej posłuszny syn. Pomógł wsiąść hrabiance do sań, po czym ruszył w stronę dworku.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
EineHexe
Uwoholiczka z misiem


Dołączył: 17 Lip 2010
Posty: 2297
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: To tajemnica
Płeć: ona

PostWysłany: Pon 21:33, 20 Gru 2010    Temat postu:

Dopóki dzwonki sań nie ucichły w dali, Anastazja siedziała przykładnie w salonie, czytając książkę, która jednak okazała się nudna. Do tego heroina romansu była płytką gęsią, która nazywała miłością swoją rozbuchaną żądzę pójścia do łóżka z pewnym panem. Tazzy z westchnieniem odłożyła książkę. Służące kręciły się w pobliskiej jadalni, rozkładając stół i nakrywając do posiłku, który miał się odbyć po kuligu. Znudzona dziewczyna przez chwilę przyglądała się ich krzątaninie, potem spojrzała na koszyk z robótkami, by stwierdzić że grzebanie igla w płótnie jest ostatnią rzeczą na jaką ma ochotę. Wstała z kanapy, wybrzdąkała parę taktów na pianinie, po czym wyszła do hallu.
- Nadia, podaj mi pelisę, proszę! - zadysponowała.
Służąca po chwili przybiegła z okryciem wierzchnim w dłoniach i pomogła ubrać się panience, czekającej na nią już z rękawiczkami w dłoniach i w futrzanym kołpaczku na głowie.
Po chwili Tazzy wędrowała już przez ośnieżony las, roziskrzony w słońcu. Zamyślona, podziwiała koronkowe wzory, utworzone przez szadź i okiść na gałązkach.
Smukłe sylwetki saren mignęły daleko z przodu, przemykając przez drogę, Anastazja patrzyła przez chwilę za nimi, potem ruszyła znowu, zbaczając jednak z przetartego przez sanie szlaku. Nie bała się że zgubi drogę, znała tutejsze lasy jak własną kieszeń.
Drzewa rozstąpiły się przed nią, tworząc małą polankę, obramowaną przygiętymi śniegową czapą krzewami leszczyn. Wyglądało to niczym scena w operze. Tazzy bez namysłu wyszła na środek, skłoniła się kabotyńsko i zaczęła śpiewać arię z modnej opery.
Srebrny sopran niósł się lekko w ciszy mroźnego przedpołudnia, śpiewało jej się tak dobrze jak nigdy dotąd. toteż i przeszła samą siebie, wykonując czysto i brawurowo nawet najwyższe dźwięki, z którymi dotąd miewała problemy. Zakończywszy pieśń skłoniła się niczym diva odbierająca hołdy od wielbicieli, a wtedy polana rozbrzmiała odgłosem oklasków.
Skonfundowana Anastazja wyprostowała się i rozejrzała dokoła. Na ścieżce, oparty o swojego wierzchowca, stał Nikołaj Sorokin i klaskał, szczerząc w szerokim uśmiechu białe, mocne zęby.
- Brava! - zawołał. - Bravissima! Gdybym miał jakieś kwiaty, rzuciłbym je pani do stóp! Ma pani cudowny głos!
Anastazja zarumieniła się, co niezmiernie ją zirytowało. Nie chciała by ten człowiek wziął ją za jakąś egzaltowaną gąskę.
- Proszę sobie darować komplementy - odparła lodowato. - Często skrada się pan po lasach, śledząc damy?
- Zrobiłem wyjątek dla pani - rzekł, gnąc się w parodii dworskiego ukłonu i zamiatając kapeluszem śnieg. - Ale komplementy były najzupełniej szczere, proszę ich więc nie odrzucać.
- Akurat! - prychnęła Tazzy, ruszając ostro ścieżką. - Założę się, że powtarza pan takie frazesy każdej.
- Nisko mnie pani ceni - odparł Sorokin. Zrównał się teraz z nią, prowadząc konia za uzdę. - Lubi pani grać niezdobytą twierdzę?
Anastazja spojrzała na niego. W jasnych oczach mężczyzny błyskały diabelskie ogniki, na kształtne usta wypłynął kpiący uśmiech.
- Jestem po prostu porządną kobietą, panie Sorokin - odparła. - Jak sądzę nie spotyka ich pan zbyt często. Woli pan twierdze, które wywieszają białą flagę nim zacznie się oblężenie.
- Jak na dobrze ułożoną panienkę, ma pani zadziwiająco ostry języczek, Anastazjo - rzekł. - Powiem coś pani, oblężenie bywa lepszą rozrywką niż samo przejęcie twierdzy.
- Czyżby? - Tazzy przyspieszyła kroku.
- Ale pani to przecież wie - mruknął Sorokin, niskim gardłowym głosem. - Pozuje pani na świętoszkę, a w gruncie rzeczy nie rożni się pani od siostry. Płynie w was ta sama gorąca krew.
- Och, proszę sobie darować - ucięła. - W ten sposób również mnie pan nie zmiękczy.
- Nie lubię miękkich kobiet - rzekł zatrzymując się tak nagle, że na niego wpadła. - Wolę takie, które wiedzą, czego pragną i nie wahają się tego wziąć.
Odsunęła się, poirytowana. Sorokin wypuściwszy z dłoni uzdę, chwycił Anastazję za ramię i przyciągnął ku sobie.
- Widzę to w twoich oczach, Tazzy - powiedział. - Ogień i pożądanie...
Nachylił się nad nią, chcąc ją pocałować. W tym momencie lewa dłoń Anastazji wystrzeliła do góry i ku przodowi, po czym z trzaskiem zderzyła się z twarzą Nikołaja.
- Patetyczny idiota - powiedziała Tazzy przez zęby. - Postaraj się o lepsze teksty, ośle. Te są dobre dla dwunastoletnich pensjonarek.
To rzekłszy odwróciła się na pięcie i pobiegła ku dworowi.
Nikołaj, trzymając się za twarz patrzył za nią ze zdziwieniem. Po raz pierwszy w życiu nie docenił przeciwniczki w miłosnej grze.

Konstancja naciągnęła na głowę kapturek, który pod wpływem jazdy opadł na plecy. Piotr powoził, jakby gonił go sam Lucyfer. Mknęli przez ośnieżone pola i lasy, mroźne powietrze smagało ich w twarz. Hrabianka czuła podniecenie na myśl co może się wydarzyć w dworku, chciała utrzeć nosa swojej świętoszkowatej siostruni i wystawić na próbę wiarę Nadolnego. Wreszcie zajechali przed domostwo. Z komina unosił się dym a w oknach migotały światła świec. Służba szykowała kolację dla państwa. Piotr pomógł Konstancji wysiąść, dziewczyna z gracją przeszła obok niego, kierując się ku wejściu. Chłopak oddał konie służącemu, który widząc państwo z okien kuchennych wybiegł przed dom.
No to teraz moja szansa!- pomyślała hrabianka. Zbliżyła się do stopni, odczekała chwilę, gdy Piotr podszedł do niej, udała że upada.
- Och!- wyrwało się z jej piersi. Mężczyzna natychmiast pomógł jej wstać.
- Nic ci nie jest? – zapytał z troską. W jego błękitnych oczach, odbijała się troska i czułość.
- Boli mnie noga.- jęknęła Kocia. Była świetną aktorką, potrafiła przekonująco zagrać obolałą. Niewiele się namyślając schylił się i wziął dziewczynę w ramiona, służący otworzył drzwi. Piotr przeszedł przez hol, kierując się bezpośrednio na schody prowadzące na piętro. Bez namysłu skręcił w lewo. Nie wypuszczając Konstancji z ramion otworzył drzwi, wchodząc do środka. Posadził ją na łóżku, pomagając ściągnąć płaszcz.
- Pozwolisz, że sprawdzę twoją nogę?- zapytał. Dziewczyna skinęła głową. Nadolny zbadał delikatnie stopę i kostkę.
- Chyba nic mi się nie stało.- szepnęła. Pietia podniósł głowę, ich oczy się spotkały. Dzikie jak bezkresne lasy i błękitne jak niebo na wiosnę. Konstancja dotknęła chłodnego policzka Piotra, przejechała w dół ku mocnej szczęce zatrzymując się w okolicach pulsującej tętnicy szyjnej. Nadolny oddychał płytko, poddając się pieszczocie hrabianki.
- Konsiu….- zaczął. Zatkała mu usta palcami kontynuując pieszczotę. Delikatnie rozpięła guziki jego płaszcza. Przymknął oczy, modlił się w duchy o zmiłowanie, chciał to przerwać, lecz nie potrafił. Nie wiedział jak? Ona była taka piękna i pragnęła go. W tym momencie, zerwała się ostatnia tama, namiętność pochłonęła go niczym spieniona, dzika rzeka. Podniósł się, ściągając z siebie płaszcz. Cisnął go na podłogę koło łoża, zbliżył się do Konstancji łapiąc ją w pasie. Niczym wygłodniały zwierz, wpił się w jej wargi. Całowali się szaleńczo, nikt ani nic nie potrafiło ich powstrzymać. Języki współgrały ze sobą we wzajemnej pieszczocie. Dłonie Nadolnego powędrowały do dekoltu hrabianki, zaraz za nimi także usta. Całował ściśnięte przez gorset mlecznobiałe wzgórki. Konstancja pieściła opięte przez bryczesy pośladki. Obdarzali się coraz śmielszymi pieszczotami. Surdut i koszula, podzieliły los płaszcza, Kocia zagłębiała dłonie w jasne owłosienie na muskularnym torsie Piotra. Nogami oplatała go w pasie, suknia podjechała niebezpiecznie do góry, dłonie Nadolnego wsunęły się pod bieliznę hrabianki.
- Pietia.- jęknęła.- Ah Pietia…- w tym momencie do pokoju weszła Anastazja. Wrosła w próg nie wiedząc co ze sobą zrobić. Oto jej siostra, w nieprzystojnej pozie z przyszłym księdzem.
***
Nadolny wypuścił Konstancję z rąk i spłonął najnieszcześliwszym z rumieńców. Zaskoczona Kocia rozejrzała się i odkryła że jej siostra stoi w progu niczym biblijna żona Lota, z osłupiałą zgrozą malującą się na twarzy.
- Tazzy, to nie tak jak myślisz... to nie ona, to ja... to moja wina... - jęczał Piotr, pospiesznie wciągając koszulę.
- Piotrze Nadolny, prosze cię, milcz - poprosiła łagodnie Anastazja.
- Nie musisz mnie bronić - odezwała się równocześnie Konstancja. Spokojnie, jakby nic się nie stało, poprawiła suknię i przygładziła włosy.
Siostry mierzyły się przez chwilę spojrzeniami, wreszcie Kocia odwróciła wzrok.
- Boże, mój Boże... wyszeptał cichutko Piotr. Ręce mu drżały. - Wybacz, Konstancjo, nie powinienem był... Jestem słaby i grzeszny! Wybacz mi!
Anastazję nagle odblokowało do reszty.
- Co ma ci wybaczyć, że się na ciebie napaliła i z perfidią uwiodła?! - wrzasnęła.
- Tazzy, ktoś może usłyszeć - zasyczała Konstancja.
Tazzy nie zwróciła na nią uwagi.
- Piotr, wyjdź stąd, proszę, muszę porozmawiać z siostrą - powiedziała.
- Niech się przed tym porządnie pozapina - mruknęła sarkastycznie Kocia.
Piotr spojrzał na guziki swojej krzywo zapiętej koszuli. Pospiesznie się poprawił i narzucił na siebie surdut. Spojrzał na siostry Kiryłow, w jego oczach malował się bol.
- Wybaczcie - powiedział, po czym ze spuszczona głową i płonącymi policzkami poszedł na dół.
Tymczasem wściekła Anastazja rzuciła się niemal z pazurami na swoją bliźniaczkę.
- Jesteś podłą, bezmyślną suką! – wybuchła . - Jak mogłaś?! Jak mogłaś go uwieść, przecież wiesz że on chce zostać księdzem!
Konstancja wzruszyła ramionami, wyzywającą pozą pokrywając niemiłe uczucie lęgnące się gdzieś w jej wnętrzu.
- To moja wina że mnie pragnie? - zapytała zaczepnie. - Do niczego go nie zmuszałam.
Anastazja złapała się za głowę.
- Nie pojmuję, doprawdy nie pojmuję, jak to możliwe że jesteśmy bliźniaczkami! - powiedziała. - Przecież moja rodzona siostra nie może być taką... taką... - zająknęła się.
- Powiedz to - rzekła Konstancja twardo. - Powiedz to głośno. Taką dziwką, to miałaś na myśli?
- Tak! - wykrzyknęła Tazzy. - Bawisz się ludźmi jak lalkami! Skrzywdziłaś Piotra, bo chciałaś się zabawić, dla mnie to jest niepojęte! Ty masz chyba serce z kamienia!
- Słodka, niewinna Tazzy - rzekła Kocia. - Cóż ty możesz wiedzieć o namiętności?
Jej siostra przez chwilę miała mord w oczach.
- Namiętnością?! Dobre sobie - zakpiła. - Idiotka, która obłapia mężczyzn dla pustej rozrywki będzie mnie pouczać o namiętności! Ha!
Anastazja wyszła, ostentacyjnie trzaskając drzwiami.
***
Już tylko kilka dni pozostało do corocznego balu zimowego u cara. Przyjęcie odbywało się w Nowy Rok. W salonie w Petersburskim domu państwa Jewpreksja w granatowej sukni zasiadła w fotelu popijając herbatę ( z kropelką rumu, o której nikt nie wiedział). Konstancji nie było w domu, udała się z przyjaciółkami na zakupy, tymczasem Anastazja siedziała w swoim pokoju, udając przeziębienie. Do salonu weszła starsza córka pani Witte, Jekaterina.
- Droga mamo, jakiż ja mam dylemat.- jęknęła teatralnie rozsiadając się na kanapie. Dała znak służącej żeby nalała również dla niej filiżankę herbaty. Na modłę angielską dolała do niej mleka z dzbanuszka, mieszając płyn srebrną łyżeczką. Starsza z arystokratek popatrzyła na zabiegi córki z lekkim obrzydzeniem.
Jak można pić bawarkę?- pomyślała- Nie to co moja z rumem, to jest życie.- głośno zaś wypowiedziała.
- Co się stało, kochana?
- Ach. Utrapienie z tymi córkami. Pokłóciły się o coś i nie odzywają się do siebie przez tych kilka dni. Anastazja siedzi u siebie a Konstancja włóczy się z tymi kobietami!- upiła łyk- Osiwieję przez nie i przez Stiepana!
Jewpraksja w duchu trzęsła się ze śmiechu. Po kim jej dziecko odziedziczyło ten snobizm, po niej na pewno nie.
- Pokłóciły się jak to siostry, przejdzie im do balu. A Stiepan powiedział ci, że wróci do soboty. Nie przejmuj się i lepiej powiedz mi jak tam przygotowania?
Jekaterina po raz drugi westchnęła głęboko. Rozpoczęła długą przemowę na temat opieszałości modystki, braku wyboru biżuterii u panów Swarowskich i krnąbrności Anastazji.
- Nie chce słyszeć o naszyjniku. Ciągle ten srebrny medalion, za to Konstancja naciągnęła Stiepana na szafiry w złocie. Nie mam już do nich siły, jedna skromna druga rozrzutna.
- Konstancja lubi błyszczeć i zna się na modzie. Anastazja nie przykłada do tego wagi, ale myślę że zdołam ją namówić na coś pięknego. Widziałam ostatnio piękny komplet bursztynów, będą jej pasować do oczu. Kupię je. – zaproponowała Jewprasksja. Tak naprawdę owe bursztyny wygrała z pewnym polskim arystokratą w pokera. Niezmiernie jej się podobały i przypominały oczy młodszej z bliźniaczek.
Kilka minut później do salonu weszła rozchichotana Konstancja z Eleną i Nataszą za nim wpłynął Henri de Martichon.
- Bonjour madame Witte.- pochylił się nad ręką babci panien Kiryłow.- Jak zwykle pani błyszczy, nie mogłem się oprzeć zobaczenia pani. – zachichotał rozsiadając się obok niej.
- Bardzo pan łaskaw, ale cóż to za radość z przebywania z taką staruszką jak ja.- zachichotała niczym młoda panienka. Henri doskonale wiedział co robiła w nocy.
- Droga babciu, doprawdy nie możesz tak mówić.- uśmiechnęła się Natasza. – Jesteś jeszcze młoda. Zabłyśniesz na balu.- uśmiechnęła się.
- Błyszczeć będziecie wy, moje duszki! Ja będę patrzeć jak sobie radzicie. – zaśmiała się.
- A gdzież to podziała się Anastazja?- zapytała Elena rozglądając się po salonie. – Nie widziałam jej od zeszłej niedzieli, przeziębiła się?
- Wiesz jaka jest Tazzy. Pewnie zaczytuje się w Mickiewicza i Goethego. – zakpiła Konstancja, przewracając oczami.
- Mickiewicz? To ten polski pisarz? Czytałem kiedyś jego pana Tadeusza.- powiedział Henri.- Ciekawa powieść, ale bardziej podobała mi się trzynasta księga dopisana przez monsiera Fredro.
Jewpraksja i Elena zachichotały.

***



***



Elena tymczasem zażywała kąpieli. Nawet nie zorientowała się, gdy do pomieszczenia wsunął się Henri, odziany w jasnoszary surdut i koszulę w odcieniu kanarkowym, jego ulubionym, pod spodem. Różowy fular ze spinką z szmaragdem zdobił jego szyję. Elena podśpiewywała jakąś francuską piosenkę, gdy ten przysiadł na brzegu wanny i przyłączył się do śpiewu.
- Henri! - niemal podskoczyła w miejscu. - Draniu!
Nasączona wodą gąbka wylądowała na piersi Martichona, i wpadła na powrót do wanny.
- Proszę o przebaczenie! - Henri złożył dłonie w nabożnym geście. - Ale to nic w porównaniu z tym! - wskazał pienistą plamę na środku jego koszuli. - Zapłacisz mi za to, madame!
Elena roześmiała się. Henri ściągnął surdut, podwinął rękawy koszuli i jął obmywać gąbką plecy kobiety.
- No, no, straszna mi kara... - mruknęła, odgarniając kasztanowe włosy na piersi - Istotnie, brutal z ciebie.
W pewnym momencie gąbka wypadła z rąk Henriego. Nastała chwila ciszy, przerywana jedynie pluskiem wody. Elena poczuła jego drżące dłonie na karku i piersi. Gorące wargi Martichona przywarły do jej pleców.
- Henri...
Ten wydał tylko z siebie cichy jęk, po czym zerwał się na nogi i wybiegł pędem z pomieszczenia.

Komiagina w osłupieniu wyszła z wanny, opatulając się szlafrokiem. Skierowała kroki w stronę sypialni, gdzie na łożu czekała na nią kreacja na dzisiejszy wieczór. Była to mocna wydekoltowana suknia w kolorze wiśni. Pokojówka pomogła jej się ubrać i uczesać. Na nogi włożyła przepiękne złote pantofelki z rubinami, sprowadzone specjalnie z Francji. Podeszła do lustra. Stała przed nią kobieta z klasą, piękna, uwodzicielska, a jednak jej mina nie świadczyła o chęci do zabawy. Już nie była biednym zahukanym dziewczęciem, które ojciec posłał do pracy w burdelu. Nie świadczyła usług seksualnych, ale musiała przebywać ze mężczyznami. Mogli ją bezkarnie dotykać, stara pudernica która ją zatrudniła kazała jej tańczyć w kusych strojach. Elena robiła to tylko i wyłącznie dla rodzeństwa. Inga i Wiktor musieli mieć lepsze życie. Zasługiwali na nie. Teraz gdy stary tyran nie żyje, mogli mieć to wszystko, czego ona nie miała. Wiktor uczył się na Uniwersytecie w Cambridge a Inga w pensji dla panienek w Petersburgu. Elena płaciła za to, co miesiąc także spotykała się z siostrzyczką. Mała kochała ją jak matkę, która umarła wydając ją na świat.
***

Subiekt rozłożył rekawiczki na ladzie, zachwalajac głosno ich zalety. Konstancja przyjrzala im się, badając nieufnie jedną parę wyciągniętym palcem wskazującym.
- Konstancjo, kochanie, decyduj się - rzekła pani Kiryłow. - Musimy jeszcze kupić wachlarz dla mnie i pantofelki dla Tazzy.
- Bez obaw, spędzimy tu najbliższy rok - sarknęła Anastazja.
Pochylona nad ladą Kocia wyprostowała sie blyskawicznie.
- Niech mama powie tej osobie, że nie będę wysłuchiwała jej jęków! - zażądala, mordując jednoczesnie siostrę spojrzeniem.
- Niech mama powie tej... osobie, że nie jęczę. I wcale nie prosiłam zeby iść z nią na zakupy - odparła Anastazja przez zęby.
Pani Kiryłow wzniosła oczy do nieba.
- Panienki, jak wy się zachowujecie! - jęknęła. - Ja chyba zacznę laudanum zażywac, jak ciotka Ludmiła, bo inaczej gotoweście mnie do grobu wpędzić! Kto to słyszał, tak się kłocić przy ludziach! Na pewno zostaniecie starymi pannami!
- Mam to gdzieś - burknęła Tazzy.
- Anastazjo! - hrabina Kiryłowa zawyła ze zgrozą, machając przy tym rękami. - Takie słownictwo w ustach damy?! Wstydź się!
Konstancja zachichotała z jadowitą satysfakcją, po czym podala subiektowi parę jedwabnych rękawiczek.
- Świętej się aureola przekrzywiła - zauważyła.
- Ty jesteś nie lepsza, moja panno! - oskarżycielski palec matki wymierzył w Kocię. - Strzelasz oczami do wszystkiego, co nosi spodnie!
Anastazja skryła za dłonią uśmieszek satysfakcji.
- To nieprawda! - zaprotestowała Konstancja.
- Milcz! - rzekła matka surowo. - Obie milczcie! Boże, czuję, że dostanę migreny... ten bal, tyle mnie kosztuje nerwów...
Tak jęcząc i utyskując jęla się piąc na piętro magazynu, gdzie można było nabyć tkaniny i pantofelki. Obie siostry podażały za nia, ostenacyjnie ignorując się nawzajem.
Drugi poziom sklepu był rojny i gwarny, zatłoczony o tej porze dnia kupującymi.
- Tazzy, Tazzy kochanie, to coś dla ciebie! - zakrzyknęła hrabina, chwytając rozlożony na kontuarze kanarkowy jedwab. - Będziesz w tym wyglądała świetnie!
- Mama się myli - odparła Tazzy. - Będę w tym wyglądała jak przerośnięte kurczę.
- Ależ bajki opowiadasz! - Kiryłowa machnęla ręką. - No sama zobacz, pasuje ci! Mówię ci...
Konstancja chyłkiem skręciła między stojaki z udrapowanymi na nich tkaninami, rozstawione po sali, pozostawiając matkę i siostrę swemu losowi. Zdjęła rekawiczki i z lubością oddała się badaniu tkanin. Oglądała wlaśnie szafirową taftę, gdy na karku poczuła dotknięcie czychś warg. Odwróciła się gwałtownie, gotowa spoliczkować natręta i ujrzała usmiechniętego szelmowsko Sorokina.
- Nikołaj! Nie rób takich rzeczy przy ludziach! - wysyczała.
- Nikt nas tu nie widzi, skarbie - odparł Sorokin z rozbawieniem.
- Ale mógłby widzieć i to wystarczy - ucięła. - Co ty tu robisz? Postanowiłeś pójść w slady naszego drogiego Fifi i kupić sukienkę?
Nikołaj wybuchł dźwięcznym, niskim śmiechem.
- Nie, moja droga, odprowadzałem pewną panią - odparł. - I zobaczylem ciebie, oraz twoją piękną siostrę.
Kocia uśmiechnęła się złośliwie, częściowo do Sorokina, a częściowo do szatanckiego pomysłu, który wlasnie wpadł jej do głowy.
- Jak ci idzie zdobywanie? - zapytała.
- Twardy orzech - rzekł, smiejąc się. - Na kuligu chciałem ją pocałować i dostałem w twarz.
- Mówilam - na twarz Konstancji wyplynal drapieżny uśmieszek. - Mówiłam, że to cnotka.
- Znamy się i z cnotkami - Sorokin mrugnął lubieżnie jednym okiem.
- Jej nie dasz rady.
- Dam!
- Zakład? - Konstancja wyciągnęła drobną dłoń.
- Zakład - odparł Nikołaj zuchwale. - Dwa miesiące i bedzie moja.
- Stoi!
- Konstancjo! Kociu, niedobre dziecko! - głos pani Kiryłow rozległ się echem po sklepie.
- Tu jestem - Konstancja wyłoniła się spomiędzy stojaków.
- Przestraszylaś mnie! - Pani Kiryłow złapała się za gors. - Kim jest ten mlody człowiek?
- Ależ mamo! Nie pamięta mama? - oburzyła się Konstancja. - To książę Sorokin!
Nikołaj minął pospiesznie Kocię i lawirując między ludźmi podszedł do Kiryłowej i Anastazji.
- Och! Ach! Książę Sorokin! Jak miło pana widzieć! Tasiu! Przywitaj się z panem! - zacwierkała Kiryłowa.
Anastazja, z ostentacyjnym chłodem, podała urękawiczoną dłoń Sorokinowi. Ten złożył na niej gorący pocałunek.
Lewa rękawiczka stawiła Koci nadzwyczajny opór, za nic nie chcąc wślizgnąć się na dłoń. Panna Kiryłow walczyła z nią, jednocześnie przedzierając się przez tłum, w kierunku matki. Ktoś ją popchnął, ktoś trącił w łokieć, i niedbale trzymana rękawiczka prawa pofrunęła na podłogę. Kocia z trudem powstrzymała iście marynarskie przekleństwo cisnące jej się na usta.
- O mój Boże! - wykrzyknęła zamiast tego, usiłując dostrzec zgubiony przedmiot. Zakręciła się w kółko, wbijając wzrok w podłogę, jej spódnice zafurkotały.
- Przepraszam bardzo - miękki głos męski odezwał się za jej plecami. - To chyba należy do pani.
Odwróciła się gwałtownie. Przed nią stał mężczyzna w średnim wieku i średniego wzrostu,, odziany w granatowy płaszcz i szary szal, osłaniający dolną część twarzy. Spod nasuniętego na czoło czarnego cylindra wyzierały świetliste błękitno szare oczy. Na wyciągniętej w stronę Koci dłoni mężczyzny spoczywała zgubiona rękawiczka.
- Dziękuję panu! - Kocia chwyciła swoją własność. - Stukrotnie dziękuję!
Mężczyzna chłodno skinął głową i ruszył w swoją stronę.
- Maks, kto to był? - uczepiona jego ramienia szczupła kobieta o żółtawej cerze zaczęła niespokojny monolog. - Czemu z nią rozmawiałeś?
- Oddałem jej tylko zgubę - objaśnił mężczyzna znużonym głosem.
Konstancja wzruszyła w duchu ramionami i dobiła do matki i siostry.


Ostatnio zmieniony przez EineHexe dnia Pon 21:36, 20 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
emerencja
Graf Taaffe


Dołączył: 04 Sie 2010
Posty: 484
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: ona

PostWysłany: Śro 18:59, 23 Lut 2011    Temat postu:

Mam drobne pytanie. Jest szansa na ciąg dalszy? Rzuciłyście jednym odcinkiem i nic. Tylko pobudziłyście apetyt Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
EineHexe
Uwoholiczka z misiem


Dołączył: 17 Lip 2010
Posty: 2297
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: To tajemnica
Płeć: ona

PostWysłany: Śro 20:35, 23 Lut 2011    Temat postu:

Ale jakim jednym? :P Ja tu ich widzę parę. Jednakowoż ponieważ naś klient naś pannnnnnn, oto następny odcinek:

Kiryłowowie wyruszyli na bal punktualnie, po drodze zabierając Nataszę, ktorej ojciec bawił w kolejnej podróży, natomiast Ludmiła jak zwykle czuła się nie dość zdrowa, by udać się wraz z córką.
- Sama wiesz, droga siostro, jak słabego zdrowia jestem - jęknęła, opadając na kanapę. - Dziękuję żeś zgodziła się zabrać Nataszę, nnie może przepuścic takiej okazji towarzyskiej...
- Ale to nic - rzekła skromnie pani Kirylow, wzruszajac przy tym opiętymi tabaczkową taftą, zabudowanej po szyję sukni, ramionami. - Zwykły dowód siostrzanej miłości.
- Jeszcze jedno ich słowo i zwymiotuję - Kocia syknęła kątem ust do Anastazji, zapomniawszy, że z nią nie rozmawia.
Anastazja zacisnęła wargi, tlumiąc śmiech.
- Zobaczysz, zaraz ciotka Ludmiła zawoła o laudanum - odszepnęła. - Za trzy, dwie, jedną...
Ludmiła przyłożyła teatralnym gestem dloń do serca.
- Tak mi słabo, tak mi słabo, od rana mnie dzisiaj hercklekot męczy. Wiera! Wiera! - krzyknęła na służącą. - Przynieś mi laudanum z buduaru, stoi gdzieś przy szezlongu! A wy idźcie już, proszę. Jestem taka zmęczona...
Na schodach rozbrzmiały lekkie kroki, po czym do salonu wpadla Natasza, roześmiana i piękna w jasnozielonej sukience.
- Czy mozemy jechać? - zapytała, calując przelotnie powietrze kolo ucha ciotki. - Jestem gotowa, na mnie nie czekajcie!
- Bądź tylko grzeczna, Nate - Ludmiła uniosła dłoń wystudiowanie słabym gestem.
- Obiecuję, mateczko - Natasza skrzyżowała palce za plecami. - Leż spokojnie i nie martw się o mnie!
Panny z szelestem sukien, wśród chochotow i szeptow opuściły salon. Za nimi wymaszerowała, pożegnawszy się z siostrą, Jekaterina.
Bal otworzyła osobiście para cesarska, tańcząc pierwszego walca. Kiedy już wolno było wkroczyć na parkiet zwykłym śmiertelnikom, Stiepan Kiryłow, jako że Jekaterina pląsów nie lubiła, a zwlaszcza walca, ktorego nazywała wyuzdanym, z ochotą porwał do tanca Anastazję.
- Nieźle się rusza ten nasz papcio - skomentowała Konstancja, obserwując ich poczynania na parkiecie. Musiała przyznać że jej siostra wyglądała cudownie w tej błękitnej sukni, dyskretnie tu i tam naszytej klejnotem. Gdyby ona, Kocia, nie byla pewna wlasnych walorów, to chyba zzieleniałaby z zazdrości.
- Kociu, cóż to za język?! - oburzyła się Jekaterina.
- To tylko prawda, chere maman - odparła Konstancja ze spokojem. - Nawet Natasza się ze mną zgodzi, prawda?
- Co? - zapytała Natasza z roztargnieniem, wpatrując się w tancerzy.
Pani Kiryłow wywróciła oczyma, natomiast Konstancja podążyła za wzrokiem kuzynki, by odkryć, że Natasza wpatruje się w jakiegoś gwardzistę w białym mundurze, wirującego na parkiecie ze śliczną, nieduża blondynką w ramionach.
Konstancja, cynicznie nastawiona do wszelkiego rodzaju zadurzeń, wzruszyla ramionami i zaczęla rozglądać się po sali w poszukiwaniu znajomych. Na drugim końcu sali błysnęła jej karminowa suknia.
- Elena! - ucieszyła się Kocia. - Pójdę do niej, mamo.
Nie czekajac na odpowiedź rodzicielki jęła się przedzierać przez tłum.
Taniec dobiegł końca. Stiepan skłonił się przed córką, jego łagodne niebieskie oczy śmiały się do niej.
- Tazzy, gdybym był na miejscu tu obecnych kawalerów, zabijałbym się o przywilej tańca z tobą - rzekł, podając córce ramię. - Wyglądasz jak anioł i tak też tańczysz.
- Jak zwykle przesadzasz, kochany tatku, ale dziękuję - Anastazja cmoknęła ojca w policzek.
- Smiem twierdzić, że pani ojciec nie przesadza ani na jotę - dźwięczny baryton odezwał się za ich plecami. Odwrócili się oboje jak na komendę.
- Och, pan Sorokin! - ucieszył się Stiepan.
Nikołaj skłonił sie w milczeniu.
- Jesli będę musiał, to stanę do walki, by móc poprowadzić panią na parkiet - rzekł, obrzucając Anastazję spojrzeniem od którego poczuła się naga. - Ale mam nadzieję, że nie będzie to konieczne.
- nie będzie - zaczęla Anastazja zimno, lecz skończyć nie zdążyła.
- Oczywiście że nie będzie - roześmiał się Stiepan. - Przekazuję mój skarb w pana ręce. Baw się dobrze, córuniu.
Zanim Anastazja zdążyla zaprotestować, Stiepan zniknął w tlumie, a orkiestra zagrała kolejną melodię.
Konstancja dotarła do miejsca w ktorym widziała uprzednio przyjaciółkę, lecz Eleny tam nie było. Poirytowana, zlustrowała parkiet, wreszcie przez drzwi dostrzegła Elenę w sąsiedniej sali, stojąca przy stole, zatopioną w rozmowie z wysokim, szczuplym brunetem o orientalnej urodzie.
- Szybka jest - mruknęła pod nosem Kocia i ruszyła dalej.
Niemal na progu idący przed nią młodzian, który tłumaczył coś swojej towarzyszce, machnął ręką z takim impetem, że Kocia, nie chcąc dostac w nos cofnęła się gwałtownie. Obcas jednego z jej pantofli natrafił na czyjąś stopę.
- Auć! - jęknął poszkodowany. - Proszę uważać!
- Przepraszam najmocniej - Konstancja, cofnąwszy nogę odwrociła się ku niemu, przywołując na usta najwdzięczniejszy z uśmiechow jakie miała w swym arsenale. - Wybaczy pan moje gapiostwo.
Nadepnięty, pan w średnim wieku, spojrzał na nią, bynajmniej nie życzliwie. Anielski uśmiech Konstancji wydawał się nie robić na nim wrażenia.
- Byłoby lepiej, gdyby patrzyla pani gdzie stawia nogi - rzekł lodowato ów niewzruszony typ.
- Wyraziłam już chyba skruchę z powodu owego zajścia? - zapytała Konstancja, równie lodowato, lustrując wzrokiem postać nieznajomego. Miał dużą, ostrzyżoną wbrew modzie na jeża głowę, osadzoną na szerokich ramionach. Sylwetka jego byłaby niemal idealna, gdyby nie rysujący się pod haftowaną kamizelką dość wydatny brzuszek. Spoglądał teraz na Konstancję swymi wielkimi, jasnymi oczami, marszcząc czoło i zaciskajac usta, jakby zastanawiał się co powiedzieć.
- To ja powinienem wyrazić skruchę - rzekł dość sucho.- Zachowałem się wobec pani niegrzecznie.
- Przeprosiny przyjęte - rzekła Kocia, uśmiechając się promiennie. Zupełnie odruchowo zaczęła go uwodzić, choć nie należał do mężczyzn w jej typie, lubiła jednak próbować swych sił na każdym, jak kotka, ostrząca pazurki na meblach. - Czy mogę wiedzieć z kim mam do czynienia?
- Maksymilian Dołochow - odparł krótko.
- Konstancja Kiryłow - odparła Kocia, zalotnie trzepocząc rzesami.
- Miło panią poznac, ale muszę iść - rzekł Maksymilian i skłonił się, choć Konstancja czekała na padający zwykle w takich razach komplement. Otworzyła teraz w zaskoczeniu usta, odkłoniła się i patrzyła przez chwilę za nim.
- Cos tak osłupiala? - zapytała Elena, kladąc dloń na ramieniu przyjaciółki.
- Elena, czy ja zbrzydłam? - zapytała Kocia. - nie wiem, garb mi wyrósl, zeza mam, włochate ręce, czy coś?
Komiagina roześmiala się i nachyliła się do jej ucha.
- Czyżby wreszcie znalazl się facet, który nie zaczął na twój widok mysleć portkami? - szepnęła.
- Ja mu pokażę! - warknęła urażona w swej dumie Konstancja, wylawiajac z tłumu przy stołach krotko ostrzyżoną głowę Maksymiliana.

Nie mogąca się opędzić od chcących z nią zatańczyć partnerów, Natasza ze zmęczeniem opadła na krzesło. Konstancja, Anastazja i Elena wirowały wśród tańczących par więc dziewczyna, nie mając znajomego towarzystwa wokół, poczęła rozglądać się po licznie zgromadzonych gościach.
Panie stojące w niewielkich grupkach rozmawiały i obgadywały najbardziej znane persony na sali, panowie natomiast dyskutowali o polityce. Natasza uważnie obserwowała ich, podświadomie szukając białego munduru porucznika Morozowa.




Nikołaj przyciągnął Anastazję do siebie włączając się do walca. Wirowali wokół sali wśród innych tancerzy. Toalety pań zachwycały, podobnie jak koafiury i przepięknej urody klejnoty. Każda z kobiet zaproszonych na karnawałowy bal u cara starała się wyglądać jak najlepiej. Matki stroiły swoje córki, świadome obecności zamożnych i utytułowanych kawalerów.
- Anastazjo wyglądasz dziś cudownie.- Soroki pochylił się do ucha panienki Kiryłow. – Twoje oczy lśnią jak bursztyny, powinnaś je nosić. Bursztyn to ogień i pasja zaklęta w małym kamyczku.
- Bursztyn to kawałek zaschniętej żywicy.- zakpiła dziewczyna, mierząc kawalera wzrokiem nienawistnym.
- Touche! Nie doceniłem cię Tasiu.
- Niech pan do mnie nie mówi Tasiu, tylko rodzina tak się do mnie zwraca.
- Zatem, nie doceniłem cię Anastazjo. Jesteś twierdzą nie do zdobycia.- uśmiech chłopca wymieszany z naturalnym seksapilem ksiecia, rozbrajał Tazzy, lecz nie chciała tego przyznać. Znała takich jak on, bałamutnik któremu w głowie tylko podboje i romanse. Ona nie chce takiego zycia, nie jest cnotką i wie że gdy pokocha odda się cała ale nie chce brac udziału w maskaradzie. Nie cierpi obłudy i wyścigu szczurów. Nim się spostrzegła walc się skonczył, Nikołaj zaprowadził ją do stołu z napojami. Pospiesznie nalał szklankę soku, podając hrabiance.
- Dziękuję.- upiła łyk rozglądając się za siostrą. Konstancja stała kilka metrów dalej rozmawiając z mężczyzną w średnim wieku. Tazzy nie znała go, jak na jej oko nie był w guście Konstancji.
- Konstancja konwersuje z mrocznym Maksymilianem Dołochow.- książę jakby czytając w jej myślach odpowiedział na nurtujące ją pytanie.
- Któż to taki ten Dołochow?
- Dyplomata, niedawno wrócił z Wiednia. Chce zrobić karierę na dworze, ponoć jest niezwykle inteligentny i nie warto mieć w nim wroga. Widzisz tam?- wskazał ręką w której trzymał kieliszek szampana.- Ta kobieta w kanarkowej sukni rozmawiająca z twoja matką. To jego żona Larisa.
- Hm, może pan Dołochow nie jest typem adonisa, ale jego żona nie grzeszy uroda.- zachichotała Tazzy. – Pewnie ma pan mnie za niepoprawną trzpiotkę i zazdrosną plotkarkę, ale ona wygląda jak kanarek, a to piórko w koku. Nie byłam w Paryżu od kilku lat ale wydaje mi się to passe. – zaśmiała się.
- Ma pani absolutna rację. Co do madame Dołochow oczywiście. Po salonach od dawna krażą pogłoski iż Maks wybrał ją ze względu na majątek a nie na urodę czy intelekt, którego nie ma. Pani zaś…- zniżył głos niemal do szeptu.- Ma wszystkiego tyle, że obdzieliłoby to co najmniej trzy kobiety a żadnej nie zbyłoby na niczym.- ucałował jej dłon. Anastazja wyrwała ją pospiesznie.
- Jeśli myślisz że pozwolę ci się uwieść to musze cię rozczarować. Nie będę twoja.- pomaszerowała w stronę rodziców do których dołączyła Konstancja.

- Pani hrabino, przedstawiam moje córki Konstancję i Anastazję.- Jekaterina uśmiechnęła się do Larysy Dołochow. Ta zlustrowała hrabianki wzrokiem bazyliszka. Tazzy z trudem ukryła śmiech, podczas gdy Kocia wyzywającym wzrokiem spoglądała na żonę Maksa Dołochowa.
- Ma pani piękne córki, lecz czy nie powinny być już mężatkami?- zaszydziła Larisa w uśmiechu odsłaniając pożółkłe zęby, których odcień był tylko o ton ciemniejszy niż cera.
- Droga hrabino, wie pani jak trudno znaleźć odpowiedniego kandydata. – zapeszyła się hrabina Kiryłow. Dziewczyny spoglądały na babcię Witte stojącą po prawej stronie matki.
- Pani doczekała się potomstwa?- Kocia spojrzała na Dołochową. Hrabinie zrzedła mina, twarz przybrała ceglastą czerwien co przy jej nienaturalnej cerze wyglądało jak jajecznica z pomidorami. Suknia potęgowała to wrażenie.
- Nie. Niestety nie dane mi było mieć dzieci.- odpowiedziała godnie Larisa. Jewpraksja uśmiechnęła się do wnuczki, Tazzy uścisnęła z tyłu jej rękę a Jekaterina wyglądała jakby zaraz miała zemdleć.
- Bardzo mi przykro.- Tazzy zrobiła smutną minkę, godną zatroskanej pięciolatki.
- Wybacza panie ale pójdę poszukać męża.- hrabina Dołochow prawie biegiem opuściła rodzinę Kryłowów.
- Zołza- fuknęła Kocia.
- Konstancjo!- wysyczała matka. – Zachowuj się! Jej mąż jest nowym doradcą cara a ty kpisz sobie z niej.
- Nie musiała nas obrażać.- Tazzy stanęła w obronie siostry.
- I ty też! – hrabina wywróciła oczami.- Bóg pokarał mnie tak krnąbrnymi córkami.


Walerij Paniuszkin po spożyciu sporej ilości francuskiego wina był na lekkim rauszu. Uśmiechając się sam do siebie wspiął się po schodach na trzecie piętro Pałacu Zimowego. Przed kilku godzinami dostał liścik od hrabiny Ginzburg. Była to kobieta około trzydziestoletnia jej mąż Dmitrij był podpułkownikiem carskiej armii. Prawie nigdy nie było go w domu i młoda żona niezmiernie się nudziła. Ginzburg przebywał właśnie w Warszawie, wyjechał zaraz po świętach, robiąc z żony słomianą wdowę. Eugenia była namiętną kobieta i potrafiła mu dogodzić jak nikt inny. Cicho wsunął się w korytarz, słabo oświetlony kilkoma świecami. Drzwi do jednej z komnat były otwarte, łoże zachęcało do igraszek. Ściągnął buty, rozwiązał krępujący fular po czym podreptał do toalety. Drzwi szczęknęły.
- Gieniu? To ty suczko? Kładź się na łóżku, zaraz zerżnę ci ten słodki tyłeczek.- krzyknął w stronę sypialni. Po komnacie ktoś chodził, Paniuszkin nie doczekał się odpowiedzi na swoje pytanie.
Do toalety wtargnął wysoki mężczyzna jego twarz zasłaniała złocona wenecka maska.
- Co do chole…..- nie dokończył, gdy ostry sztylet przeszył jego serce. Osunął się na podłogę z ust buchnęła krew, spływając na białą koszulę. Szkarłatne plamy zaznaczyły podłogę wykładaną wzorem mozaikowym. Mężczyzna uśmiechnął się pod maską, wytarł szylet chustką Paniszkina i cicho jakby nigdy nic wyszedł z pomieszczenia.
Bal trwał w najlepsze, dziewczęta bawiły się wyśmienicie. Car przed północa kołysząc się niczym okręt na wzburzonym morzu został wyprowadzony z sali. Co poniektórzy szlachetnie urodzeni również nie mogli utrzymać właściwej pozycji.
Anastazja przez cały wieczór unikała Nikołaja, właśnie znalazła pokój w którym mogła posiedzieć w samotności. Do saloniku wparowała Konstancja.
- Co tu tak siedzi sama? Czekasz na kogoś? Może jakiegoś księcia?- zakpiła, popijając szmpana.
- Co ci jest Kociszko? Czyżby Dołochow wolał niańczyć swoją nadobną Laryskę?- zaśmiała się Tazzy. Kocia łypnęła na nią złym, okiem dopijając trunek.
- Co mnie on obchodzi?! Nie jest w moim typie ani trochę.
- Ale, nie zauważa twojej urody i to cię boli. Powinien leżeć plackiem i błagać o twoją uwagę.- zauważyła młodsza z bliźniaczek.
- Jak zwykle będziesz komentować moje zachowanie. . Daj mi spokój, nie mścij się na mnie panno świętoszko. Tryumfujesz bo Sorokin lata za tobą jak pies za suka.
Anastazja podeszła do siostry, położyła rękę na jej ramieniu.
- Kociu, wiesz że nie chcę cię ranić. Rozmawiałam z Nikołajem o Maksymilianie. On nie zauważa niczego poza Rosją. To człowiek żyjący pracą, nie utrzymuje romansu.
- Nie pozwolę żeby mnie ignorował. – fuknęła, będzie mój czy tego chce czy nie. – Zobaczymy czy hrabia Dołochow potrafi mnie odtrącić?
- Obyś się tylko nie sparzyła. Uważaj Konstancjo to niebezpieczny człowiek.
Konstancja przymrużyła oczy.
- Tym lepiej, Tazzy - odparła. - Bezpieczni mężczyźni są obłąkańczo nudni. No chodź, nie możesz przesiedzieć tu całego balu!
Chwyciła siostrę za rękę i pociągnęła ku drzwiom.
- Wariatka! - prychnęła Tazzy. - Daj mi trochę odpocząć od pana Sorokina i jego komplementów.
- Biedny Nikołuszka, połamie na tobie zęby - zachichotała Kocia. - Skoro tak, to porzucam cię, pustelnico i wyruszam na łów.
Anastazja z ulgą wyciągnęła się na szezlongu.
Grupka pań, plotkując zawzięcie, stłoczyła się koło stołu, na którym królowała waza rumowego ponczu.
- ...Tak teraz trudno o dobrą służbę - zauważyła zażywna dama w zielonych aksamitach, wachlując się leniwie wachlarzem. - Te młode dziewczyny są strasznie impertynenckie i niczego nie robią dobrze.
Strojne w pióra i klejnoty głowy zafalowały jak łan zboża na wietrze, kiwając się twierdząco.
- Sama pani widzi do czego to prowadzi - odparła inna z pań, wydymajac szerokie usta w grymasie, który jeszcze mocniej upodobnił ją do żaby. - Dać tej hołocie odrobinę lepsze warunki życia i od razu się rozzuchwalają.
Stojący nieopodal damskiej grupki Maks Dołochow zacisnął usta, choć miał ochotę rzucić ostrą ripostą. Jego teściowa nie miała bladego pojęcia o polityce i sprawach społecznych, ale przywykł znosić jej wystąpienia w milczeniu.
Nalewająca sobie wina Elena Komiagina obrzuciła księżnę Wołkową nader nieprzychylnym spojrzeniem.
- Panie nie wiedzą o czym mówią - powiedziała swym mocnym głosem o ciemnej barwie. - Zwlaszcza madame Wołkowa.
Głowy dam zwróciły się w jej kierunku
- Och, mama ma rację - wyrwała się Larisa. jej żółtawe policzki zaróżowiły się z przejęcia. - Sama przecież musialam wyrzucić niedawno pokojówkę, bo się łajdaczyła z kim popadnie i... spuściła oczy w udanej skromności. - Same panie rozumieją co się stało.
- Bękart - rzekła kwaśno któras z pań.
- Tak - podjęła Larisa. - Nie mogłam tolerować takiej obrazy moralnosci w moim domu, więc wyrzuciłam ją na bruk. A ona miała czelność powiedzieć mi że jestem bez serca!
Zgodny pomruk oburzenia uniósł się znad kółka dam. Elena Komiagina miękkim krokiem podeszła do Dołochowej, patrząc jej w oczy, gniewnym twardym spojrzeniem.
- Bo jest pani! Ona miała rację! - powiedziała, gestykulując ręką w której trzymała kieliszek. sobie pani wyobrazić położenie tej dziewczyny? Samotna, w ciąży...
Damy skrzywiły cię ze zgorszeniem na tak otwarte nazwanie rzeczy po imieniu.
- ... i bez grosza przy duszy, teraz, zimą! - ciągnęła Komiagina, zapalając się coraz bardziej. - Jeśli ona zamarznie, albo się zabije, weźmie to pani na swoje sumienie? Pewnie nawet o tym pani nie myśli, przedkładając ponad czyjeś zniszczone życie swoją obłudną, zaplutą moralność!
Dołochowa spurpurowiała, po raz kolejny tego wieczoru.
- Ja jej nie kazałam żyć w grzechu - odparła. - Ma to, co sama wybrała!
- W grzechu - powtórzyła wolno Komiagina. - Zazdrości jej pani, co? Nawet pani mąż traktuje panią jak mebel, a ona przynajmniej przez chwilę była czyjąś królową.
Larisa na odmianę zbladła i spojrzała na męża, który stał, odwrócony tyłem, śledząc spojrzeniem wirujące na parkiecie pary, pozornie nieświadom toczącej się za jego plecami rozmowy.
- Jak śmiesz! Jak smiesz tak do mnie mówić?! - kwiknęła. Głowy stojących najblizej ludzi zaczeły się ku nim zwracać. - Ty... Ty prostaczko!
- Jak mnie nazwałaś? - zapytała Komiagina, głosem pozornie spokojnym. Podeszła do Dołochowej wyzywająco wysuwając do przodu podbródek. - Powtórz to.
- Zdzira! - wrzasnęła Dołochowa.
Maksymilian drgnął gwałtownie i obrocił się ku swojej żonie.
- Lariso, uspokój się - rzekł ostrzegawczo.
- Łachudra! - wrzeszczała dalej Larisa, zaciskając pięści. - Prostaczka! Rozpustna dziwka z rynsztoka rodem! Malpa w jedwabiach!
Komiagina chlusnęła jej winem z kieliszka prosto w twarz. Dołochowa pisnęła niczym mysz i zakryła twarz rękami. Maks ruszył ku niej, ale w tym momencie ktoś szarpnął go za rękaw.
- Hrabio Dołochow, proszę ze mną - powiedział Siergiej Myszkin, jeden z osobistych doradcow cara. - Natychmiast.
- Nie mogę, sam pan widzi co się dzieje - Maks wskazal ruchem głowy swoją omdlewającą zonę, podtrzymywaną przez inne panie. Komiagina tymczasem z zimną krwią nalewała sobie na nowo wina.
- To sprawa wagi państwowej - rzekł Myszkin z naciskiem. - Mamy problem i to poważny.
Dołochow odszedł z sekretarzem z kamienną twarzą. Larisa nagle przestała udawać omdlenie i głośno krzyczała za nim.
- Maks! Maks jak możesz! Nie daruje ci tego!- załkała, przyjaciółka razem z matką wyprowadziły ją z sali.
Do Eleny podeszła Anastazja z Konstancją, chwile po nich zjawiła się również Natasza.
- Co się stało? Słychać ja było na drugim końcu pałacu.- zapytała Natasza.
- Wpadła w histerie bo wyzwałam ją od bab bez serca i oblałam winem. – odpowiedziała spokojnie Elena.
- Z tego co słyszałam to ona też nie przebierała w słowa.- Kocia, nie potrafiła stłumić uśmiechu satysfakcji. Znała Dołochową zaledwie dzień a już ją znienawidziła.
- Plotki o tej pani bynajmniej nie są wyssane z palca. Jest nie spełna rozumu, gdyby nie to że jej ojciec był jednym z najbogatszych obywateli Rosji,Dołochow nigdy by jej nie wziął za żonę.- orzekła Anastazja. – Rozumiem, że nie każdy musi być piękny bo uroda nie jest najważniejsza ale inteligencją nie grzeszy.- dodała.
- Tazia będzie nam czynić wykłady.- uśmiechnęła się Natasza.- Nie traćmy na nią czasu. Bal nadal trwa, ja idę zatańczyć z tym czarnowłosym oficerem.- pomachała kuzynką i przyjaciółce, po czym wmieszała się w powoli rzednący tłum.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
emerencja
Graf Taaffe


Dołączył: 04 Sie 2010
Posty: 484
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: ona

PostWysłany: Śro 20:39, 23 Lut 2011    Temat postu:

No wreeeeszcie mam co czytać przed spaniem! Zwracam honor, kilka, ale jak się pochłania, to te kilka są jak jeden. Very Happy
Mam również cichą nadzieję, że do drugiej pozycji również powrócicie. Zawsze macie zwyczaj urywać w najciekawszym momencie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
EineHexe
Uwoholiczka z misiem


Dołączył: 17 Lip 2010
Posty: 2297
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: To tajemnica
Płeć: ona

PostWysłany: Śro 20:00, 08 Cze 2011    Temat postu:

Zgdodnie z zapotrzebowaniem drogich czytelniczek ;)

Muszkin zaprowadził hrabiego Dołochowa do jednej z komnat na ostatnim piętrze Pałacu Zimowego. W pomieszczeniu przebywało kilku mężczyzn. Dowódca gwardii pałacowej generał Iwan Bunin stał w drzwiach prowadzacych do toalety. Maks bez słowa poszedł za Buninem, zajrzał do srodka. Walerij Paniszkin, leżał na posadzce z opuszczonymi spodniami. Krwawe plamy widniały na gorsie jego koszuli, kamizelce i ustach. Bunin nachylał się nad zwłokami, kręcąc głową.
- Nie żyje, ale ciało nie ostygło jeszcze.- orzekł dotykając ręki umrzyka.
Dołochow zmarszczył brwi, lustrując pomieszczenie wzrokiem.
- Musimy powiadomić cara!- Myszkin szykował się aby wyjść z pomieszczenia.- Ktoś musi nam pomóc wynieść zwłoki. Taki skandal!
- Oszalałeś!- warknął Maks.- Nie będziemy zawiadamiać cara, musimy sami go jakoś wynieść.
- Ale popełniono morderstwo, car jest zagrożony.- generał próbował przekonać hrabiego.
- Powiedziałem już. Myślicie jak półgłówki! Ostatnią rzeczą jaka nam jest potrzebna to skandal i mdlejące kobiety! Wynieście go na podłogę do sypialni.- rozkazał, jego władczy ton zmroził krew w żyłach obu mężczyzn. Bez zająknięcia się wykonali polecenie Dołochowa, bali się jego groźnego spojrzenia.
Do pomieszczenia cicho wsunął się najbliższy współpracownik Maksa, Konstantin Waginow. Mężczyzna słusznej postury, miał idealnie przycięte włosy koloru polerowanej miedzi, a jego szare oczy przypominały mroźny poranek na dalekiej Syberii. Waginow był nieślubnym synem, pewnej francuskiej markizy i rosyjskiego szlachcica. Wychowywany w szkołach oficerskich nie miał sentymentów. Potrafił zrobić wszystko, był także niezwykle inteligentny. Z racji swego pochodzenia, arystokracja nie uznawała go.
Paniuszkin został doprowadzony do porządku, zapięto mu surdut, zaschłą krew własnoręcznie usunął Waginow.
- Potrzebny nam kij od miotły.- powiedział Maks
- A na cóż nam kij?- zapytali unisono Muszkin i Bunin.
- Weźmiemy go pod ręce i wyprowadzimy, Konstantin razem ze mną odwiezie go. Musimy udaważ że jest nietrzeźwy i odwozimy go do domu.
- Ależ nie potrzeba tyle zachodu.- mruknął generał. – On nie jest kimś ważnym.
Maks nie wytrzymał.
- Bunin, doprawdy nie wiem jak ty kurwa zdobyłeś stanowisko dowódcy gwardii cesarskiej. Jesteś skończonym idiotą. Powtarzam ci że nie nikt ma się nie dowiedzieć o jego śmierci w wychodku, czy to jasne!?- przeszył mężczyzn złowrogim spojrzeniem.
- Tak, jasne. – powtórzyli.
- Hrabio, musi mi pan pomóc. – Waginow zwrócił się do szefa. Maks bez słowa pomógł podnieść zwłoki Paniuszkina.

Bal dobiegał końca, goście powoli się rozjeżdżali. Do odjazdu jęli się też zbierać Kiryłowowie.
- No, moje panny - powiedziała hrabina, wyraźnie czymś podenerwowana, prowadząc swą trzódkę hallem. - Czas już na nas.
- Nie zdążyłam się z Eleną pożegnać - jęknęła Natasza. - Zniknęła tak nagle...
- Nie tylko ona - wymamrotała Konstancja. - Pewnie ją rozstroił ten incydent z Dołochową...
- Wasza przyjaciółka zachowała się okropnie - rzekła cierpko hrabina. - Tazzy, moja droga, gdzie masz brylantową spinkę, którą miałaś we włosach?
Anastazja pomacała się pospiesznie po fryzurze i stwierdziła brak ozdoby.
- Do licha! - jęknęła. - Poczekajcie na mnie!
Pobiegla w stronę sali balowej, zastanawiając się, gdzie mogła zgubić spinkę. Może w saloniku, w którym schroniła się przed Sorokinem? Klejnot mógł zaczepić o obicie szezlongu i wyśliznąć się z włosów.
Jak burza wpadła do komnaty i rzuciła się w stronę szezlongu. Obmacała pospiesznie mebel, po czym wyprostowała się, mnąc w ustach przekleństwo. Spinki nie było.
- Tego pani szuka? - Nikołaj wyszedł z cienia, obracając w dłoni jakiś lśniący przedmiot.
- Skąd pan to ma?! - zapytała oburzona. - I skąd się on tu wziął?! Szpieguje mnie pan? Otóż to nie jest romantyczne, tylko idiotyczne, a w dodatku nieco przerażające!
Sorokin uśmiechnął się, jego zęby zabłysły w półmroku.
- Chciałem tylko, jak przystało na dżentelmena, oddać zgubę - powiedział.
Rozjuszona Tazzy podbiegła do niego i wydarła mu z dłoni spinkę. Zanim jednak zdążyła się cofnąć, palce Sorokina zamknęły się na jej przegubie.
- Nie tak szybko - powiedział, przyciągając ją ku sobie. Jego druga dłoń przewędrowała wokół talii Anastazji.
- Puść mnie! - zażądała Tazzy stanowczo. Byli teraz tak blisko, że czuła jego twarde ciało przez ubranie.
- Jesteś tego pewna? - Sorokin nachylił się nad nią, czuła teraz ciepły zapach jego skóry.
- Jestem - odparła Anastazja, znacznie mniej pewnie niż by chciała.
Oddech Sorokina owionął jej twarz, jego gorące wargi dotknęły jej ust. Całował ją delikatnie, z wyczuciem, a zarazem głęboko i namiętnie, całował ją tak, że poczuła gorąco rodzące się gdzieś w jej ciele i sama przyciągnęła go mocniej do siebie.
- Miałem rację - zamruczał, skończywszy ją całować. - Za fasadą cnoty drzemie pożądanie, godne tygrysicy.
Anastazja poderwała wspartą o jego pierś głowę, uświadomiwszy sobie co właśnie robi. Odepchnęła od siebie Sorokina obiema rękami i uciekła z komnaty jakby ją kozacka sotnia goniła.
Jak na skrzydłach pokonala kolejne korytarze, ścierając dłonią ślad zdradzieckiego pocałunku z ust, i jak kula do kręgli wpadła między czekających na nią rodziców i siostry.
Wszyscy byli odziani juz w płaszcze i futra, nieopodal zaś stał lokaj z jej pelisą w ręku. Konstancja i Natasza spojrzały na czerwone policzki Tazzy i trąciły się łokciami, babcia Witte zaś uniosła w niemym zdumieniu brew.
- No ubieraj się, dziewczyno! - zrzędziła Kiryłowa. - Znalazłaś spinkę? To drogi klejnot, pamiątka rodzinna!
- Ale nie twoja, Katiu, tylko moja - rzekła chłodno babcia Witte. Jekaterina prychnęła.
Anastazaj podniosła rękę, pokazując spinkę.
- Nie dąsaj się, duszko - Stiepan cmoknął żonę w policzek, obejmując ją czule. - Jedźmy już.
Wyszli przed pałac. Ich powozu jeszcze nie było, stali więc , czekając aż podjedzie.
- Gdzie ten Miszka? - Stiepan zabił rękami. - Co za mróz!
Jakiś powóz przejechał powoli mimo nich. Konstancja, dotąd wymieniająca ploteczki z Nataszą, sama nie wiedząc czemu spojrzała w jego ciemne okienko. Dwoje jasnych oczu patrzyło na nią przez szybę, z jakąś dziwną melancholią i czymś jeszcze, czego ie potrafiła do końca określić. Potem Maksymilian Dołochow odwrócił twarz, spoglądając na swego, kiwającego się towarzysza, widać pijanego.
- Kociu, czyś ty ogłuchła? - zapytała z irytacją Kiryłowa. - Wsiadamy!

Stiepan Kiryłow, jak zwykle przy obiedzie, prezydował w szczycie stołu. Potężny a dobrotliwy, głośno zachwycał się potrawami i podpytywał dziewczęta, co chwilę wybuchając grzmiącym śmiechem.
- Nataszko, serdeńko, jak ci się bal udał? - zapytał, nakładając sobie jednocześnie hojną porcję sałatki. - Widziałem żeś nie szczędziła nóg!
- A nie narzekam, wuju - odparła Natasza wesoło. - Wytańczyłam się za wszystkie czasy.
- I wybiegała - parsknęła Konstancja, z niewiadomych przyczyn kąśliwa niczym pokrzywa. - Uganiając się za białymi kurtkami.
- Przynajmniej nie ugania się za żonatymi - mruknęła Anastazja, łypiąc ponuro na siostrę.
- Proszę o spokój! - zażądała Jekaterina. - Nie życzę sobie kłótni przy stole!
- Duszko, nie unoś się tak - zmitygował ją małżonek. - Pyszna sałatka! Pani Eleno, niech pani powie, co to było właściwie z tą Dołochową?
Elena, zadziwiająco małomówna i spokojna, niedbale zamieszała herbatę w szklance, po czym obrzuciła Stiepana nieprzeniknionym spojrzeniem.
- Nic, o czym miałabym ochotę mówić - odparła.
- Ja myślę! - oburzyła się Kiryłowa. - Biedaczka się pochorowała przez to wszystko! A jej mąż akurat musiał gdzieś zniknąć!
- Też bym znikła, na jego miejscu - wymamrotała Kocia w talerz. - Jak najszybciej i na wieki wieków.
- Kociu! - matka zgromiła ją wzrokiem.
- Ta biedaczka leży teraz w puchach, obsługiwana przez liczną słuzbę - odparła spokojnie Elena. - Nic jej nie będzie.
- No wie pani?! Jest pani bez serca, doprawdy - Kiryłowa pokręciła głową. - Nieszczęsna hrabina...
- Boże, mamo, czemu tak przejmujesz się tą kobietą? - prychnęła Konstancja. - Jest żółta jak cytryna, kwaśna jak cytryna i głupia jak but! I zamiast serca też ma pewnie cytrynę!
Babcia Witte, która oddawała się właśnie nagannej przyjemności czytając przy jedzeniu, dosłyszała wykrzyknienie wnuczki, zakrztusiła się i rozkaszlała, zasłaniając usta serwetką. Stiepan uczynnie walnął matkę w plecy, aż zagrzmiało.
- Dziękuję, synu - rzekła starsza pani odzyskując oddech. - Konstancjo, na przyszłość ostrzegaj.
- Kwiaty dla jaśnie panienki przysłano - lokaj wkroczył do jadalni z wiązanką róż w ramionach. Konstancja i Natasza z błyskiem w oku poderwały się z miejsc.
- Dla jaśnie panienki Anastazji - doprecyzował sługa.
Kocia i Natasza oklapły niczym przekłute baloniki.
- Cholera jasna - wyrwało się Konstancji.
- Dziękuję, Fiodorze, wstaw je do wody i ustaw w moim pokoju - rzekła Tazzy z niedbałym wdziękiem divy nawykłej do bycia zasypywaną kwieciem. - Czy jest bilecik?
- Proszę, jaśnie panienko - Fiodor podał jej kopertkę, zdobną w zamaszysty monogram.
- Tazzy, dostałaś kwiaty? Gratuluję - rzekła Elena z filuternym błyskiem w oku. - Kociu, rośnie ci konkurencja pod bokiem.
Anastazja, usiłując zachować spokój wyjęła z koperty zapisany kartonik.
- Moja Tasia dostaje kwiaty! - rozczuliła się znienacka Kiryłowa. - Ale któż to jest ten "S"?
Babcia Witte uśmiechnęła się tajemniczo za parawanem książki.
- To musi być ten młodzian, ktory chciał walczyć o taniec z tobą! - ożywił się Stiepan. - Jakże mu było, Sójkin? Nie, Sorokin!
Młodsza z Kiryłowien gwałtownie poczerwieniała.
- To s... - wycedziła przez zęby, po czym się zmitygowała. - S... strasznie romantyczne. Przepraszam, ale ja chyba nie dokończę obiadu.
Podniosła się od stołu, wciąż czerwona, mnąc w dłoni bilecik.
- Ależ Tasieńko, to do ciebie niepodobne! - jęknęła Kiryłowa.
- Daj jej spokój - rzekła dobitnie babcia Witte. - Anastazja potrzebuje chwili samotności.
- Właśnie tak, babciu. Chwili samotności - powiedziała Anastazja, wychodząc zza stołu. - Państwo wybaczą.
Zakłopotany Stiepan odchrząknął i spojrzał na swą połowicę. Widząc że gotuje się ona do wygłoszenia jakiejś dłuższej mówki, zapewne na temat wychowania młodych panien, pospiesznie skierował rozmowę na inne tory.
- Słyszałem, ze szykuje się ciekawy wieczorek muzyczny u hrabiostwa Karpinów - powiedział. - Ma tam grac Petrucelli, ten skrzypek- wirtuoz.
- Tak zwana śmietanka towarzyska Petersburga tym żyje - zauważyła Elena. - Podobno Petrucelli jest tu tylko przejazdem i zgodził się dać koncert dopiero po usilnych naleganiach Karpinów.
Uśmiechnęła się złośliwie.
- Och, hrabina Karpin potrafi być bardzo przekonująca - powiedziała Kiryłowa.
- Wyobrażam sobie - mruknęła babcia Witte zza książki. - Zwłaszcza w pozycji poziomej.
- Czy mama coś mówiła? - nie dosłyszała Kiryłowa. Elena, Natasza i Konstancja stłumiły chichot w serwetkach i dłoniach.
- Mówiłam, drogie dziecko - rzekła babcia spokojnie. - Podziwiam silę perswazji drogiej hrabiny.
- Ach tak, oczywiście - rozpromieniła się Kiryłowa. - Więc zgodził się zagrać i stąd ten wieczorek, tylko dla wąskiego, wybranego grona. Będzie książę Bołkoński z żoną, Wołkowowie, Maliuczkinowie, no i hrabia Dołochow...
Imbryk w ręku Konstancji drgnął gwałtownie, strumień brązowej herbaty popłynął po białym obrusie.
-...z zoną, jeśli jej zdrowie pozwoli - dokończyła Kiryłowa. - Kociu, na Boga, co ty wyprawiasz?
Konstancja odstawiła imbryk z trzaskiem, chlapiąc naokoło herbatą.
- Musze tam być! - oznajmiła z mocą.
Babcia Witte spojrzała nad nią sponad okularów.
- A od kiedy to, moje dziecko, tak się interesujesz muzyką skrzypcową? - zapytała.
- Obstawiam, że od dzisiaj - skomentowała smacznie Elena, puszczając oczko do Nataszy.
- Zakochałam się w tej chwili i umrę, jeśli nie pójdę na koncert Pietruszkellego, czy jak mu tam - powiedziała Konstancja. - Niech ktoś zetrze tę herbatę!


Dwa dni po balu karnawałowym u cara, gruchnęła wiadomość o śmierci barona Waleria Paniuszkina. Dzienniki opisywały znalezienie zwłok arystokraty. Chłopcy roznoszący gazety krzyczeli: Skandal, arystokrata znaleziony w cuchnącym zaułku w najbiedniejszej ulicy Sankt Petersburga.
Socjeta rosyjska, przedstawiciele mieszczaństwa i wszyscy którzy wiedzieli kim jest denat plotkowali na temat jego śmierci.
Larisa Dołochow spożywała śniadanie w obecności swojej matki i męża. Doszła do wniosku, że może już przestać udawać ciężko chorą, wieczorem miała się odbyć herbatka u hrabiostwa Karpinowów.
- Droga mamo, czyż to nie skandal roku? Paniuszkin bawił się na balu a tu znaleźli jego zwłoki. – Larisa relacjonowała matce najświeższe plotki, kipiąc obudzeniem.
- Widziałaś ile pił na balu, doigrał się. Tak nie zachowuje się pobożny rosyjski przedstawiciel socjety. To nas różni od hołoty. – prychnęła pani Wołkowa.
Maks udając że nie słyszy zajął się studiowaniem gazety. Nie cierpiał śniadań w towarzystwie teściowej. Tej kobiecie nie zamykały się usta.
- Maks, pojedziesz ze mną na ten wieczór muzyczny?- zapytała Laisa.
- Naturalnie że pojedzie, to jego obowiązek.- wtrąciła się Wołkowa.
W Dołochowie zagotowała się krew, miał ochotę zaszyć jej usta.
- Nie wiem ile zejdzie mi w ministerstwie. Mam dużo pracy.
Larisa, zrobiła minę pomiędzy zdziwioną ropuchą a zdumioną kozą. Wyglądała jakby zaraz miała dostać ataku apopleksji. Jej twarz nabrała koloru cegły pruskiej.
- Jesteś mi potrzebny!- pisnęła.- Na pewno będą tam te okropne kobiety!
- Maksymilianie, powinieneś porozmawiać sobie z tą Komiagina i rodzicami Kiryłówien. One dręczą psychicznie moją Lariskę. Tyle ile ona przez nie nerwów straciła, musiałam jej dać laudanum bo na pewno by się pochorowała. Jak można się tak zachowywać? Że ta cała kobieta z nikąd to mnie nie dziwi, ale hrabianki? Ta młodsza blondynka może nie ale ta czarna, jak jej było? Konstancja, to szatańskie dziewczę a jakie pyskate!- teściowa rozpoczęła jeden ze swoich słynnych monologów. Maks patrzył to na pytlującą teściową to na czerwoną żonę. W takich chwilach żałował że się z nią ożenił.
- Droga mamo, postaram się pójść ale nie będę kłócił się z tymi paniami. Na pewno ten incydent się nie powtórzy.- powiedział sucho. – Przepraszam ale musze już iść.- pośpiesznie wstał od stołu, idąc w stronę swojego gabinetu.

Salonik w apartamencie księcia Nieswickiego był urządzony z przepychem, ale czystością nie grzeszył. Meble i suto złocone ramy obrazów pokryte były kurzem, w kącie pod sufitem powiewała poszarpana pajęczyna, a na krytym adamaszkiem siedzeniu kanapy leżały okruszki. Najwidoczniej gospodarz nie chciał lub nie potrafił dopilnować służących, którzy migali się od obowiązków ile wlazło.
Konstancja zasiadła na brzeżku fotela, upewniwszy się uprzednio, że nie ma tam jakichś śladów czyjegoś posiłku. Z głębi mieszkania dobiegało pokrzykiwanie księcia, który nie mógł znaleźć jakiegoś fragmentu garderoby, więc sztorcował służbę ile wlazło.
Wreszcie Nieswicki pojawił się w salonie, dociągając pasek aksamitnego szlafroka. Był to mężczyzna młody jeszcze, barczysty i wysoki, z bujną ciemną czupryną. Mógłby się nawet podobać, jednak jego blada twarz była nalana i ciastowata, nosząc wyraźne piętno hulaszczego trybu życia.
- Witaj Kociu - ziewnął. - Cóż cię sprowadza tak wcześnie rano?
Konstancja uniosła brew.
- Jest wpół do dwunastej - powiedziała.
- Doprawdy? - zdziwił się Nieswicki. - Jak ten czas leci...
- Potrzebne mi zaproszenie na wieczorek muzyczny do Karpinów, na koncert Petrucellego - rzekła Konstancja bez ogródek. - Ty mi je załatwisz.
- Ja? - książę podrapał się po włochatej piersi, wyłażącej z rozchełstanej koszuli i niedbale zawiązanego szlafroka. - A dlaczego miałbym to robić? Nie jesteś u nich mile widziana, poza tym Bołkońska za tobą nie przepada, a ja muszę dbać o humor przyszłej teściowej.
Kocia popatrzyła na niego tak, jak kot spogląda na mysz, którą się bawi.
- Skoro tak, to nie chciałbyś chyba, żeby dostała list z detalicznym wyliczeniem twoich wyczynów miłosnych i długów hazardowych? - zapytała uśmiechając się lekko. - Albo żeby ktoś życzliwy doniósł jej, że lubisz paradować w obroży i wzięty na smycz?
Nieswicki pobladł jak ściana.
- To jest szantaż! - zapiał ze zgrozą. - Nie zrobisz tego!
Kocia nachyliła się ku niemu, jej uśmiech się wyraźnie poszerzył.
- Oczywiście, że zrobię - powiedziała. - Jeśli nie dostanę zaproszenia. Pani Karpin zależy na przychylności przyszłego zięcia Bołkońskich, więc nie będziesz miał problemu.
Książę ukrył na moment twarz w dłoniach.
- Dobrze - powiedział ponuro. - Masz to zaproszenie, tylko, na Boga, milcz!
Znajome uczucie triumfu zalało duszę Konstancji.

Hrabia Dołochow w swoim gabinecie bębnił w stół palcami. Do pomieszczenia cicho niczym mysz wsunął się Iwan Waginow. Stanął przed przełożonym powstrzymując się przed zasalutowaniem.
- Waginow, możesz się tak nie skradać?- Maks, zmierzył podwładnego zimnym spojrzeniem szarobłękitnych oczu. Pomimo, żeby było dopiero kilka minut po południu musiał się napić czegoś mocniejszego. Wstał zza biurka podchodząc do ruchomego atlasu, prezentu cara. Otworzył górną część, jego oczom ukazała się butelka brandy i kieliszki.
- Szefie, wszystko załatwiłem.- poinformował Waginow. – Nikt nie połączy śmierci Paniuszkina z balem u cara.
- Ale już go znaleźli, mam nadzieję że skandal szybko ucichnie. – mruknął sącząc alkohol. – Musisz mi teraz prześwietlić interesy jakie robił baron. Nie sądzę by był czysty, skoro ktoś ośmielił się wbić mu nóż w serce na balu u cara. Chcę wiedzieć, gdzie i z kim robił interesy. Z kim sypiał, grał i się przyjaźnił. Jego wrogów, wszystko rozumiesz mnie?
- Tak panie hrabio. Przekażę zaufanemu że ma to dyskretnie sprawdzić. A i mam tu dla pana kilka informacji o Kiryłowach. – uśmiechnął się Iwan.
- Słucham?- Dołochow rozsiadł się wygodnie w fotelu.
- Otóż Stiepan i Jekaterina mieszkają niedaleko Petersburga, jakieś dwie godziny drogi stąd. Ale często przebywają w swojej miejskiej rezydencji. Mają dwie córki, bliźniaczki: Konstancję i Anastazję. Ta starsza jest bardzo rozrywkowa, młodsza raczej nie udziela się towarzysko. Są powiązani z przedsiębiorcą Wiktorem Ledbiedwem. Pani Ledbiedwie i hrabina Kiryłow to siostry.
- Dziękuję, to mi na razie wystarczy. – mruknął Maks.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
emerencja
Graf Taaffe


Dołączył: 04 Sie 2010
Posty: 484
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: ona

PostWysłany: Sob 18:21, 26 Lis 2011    Temat postu:

Petycja do Hexe:

Czy można prosić o duuuży ciąg dalszy romansu? Nie mam co czytać na poprawę humoru. Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
EineHexe
Uwoholiczka z misiem


Dołączył: 17 Lip 2010
Posty: 2297
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: To tajemnica
Płeć: ona

PostWysłany: Sob 20:06, 26 Lis 2011    Temat postu:

Nasz czytelnik, nasz pan.

- To ja już pójdę.- Iwan wycofał się z gabinetu. Dołochow zapatrzył się na zasypany Petersburg. Sam nie wiedział, po co mu informacje o rodzinie Kryłowów a szczególnie Konstancji.


Targana sprzecznymi uczuciami Anastazja miotała się po swoim pokoju jak lwica w klatce, rzucając mordercze spojrzenia bukietowi róż, stojącemu na półkolistym stoliku pod ścianą. Nagle zatrzymała się, rozprostowała zmięty bilecik, który miała w dłoni i przeczytała go po raz kolejny.
"Oto uczyniłem wyłom w murach twierdzy, ogłoszonej niezdobytą. Czy zechce mi się poddać całkowicie?"
Anastazja zgrzytnęła zębami. Jak on śmiał! Cóż za bezczelność! Zmięła bilecik w kulkę i wrzuciła w ogień na kominku.
- Anastazja Kiryłówna nie poddaje się nikomu! - oznajmiła gniewnie. - Co za cham!
Jeszcze raz spojrzała na róże i mimowolnie przypomniała sobie ów pocałunek. Fala gorąca zalała ją na nowo a serce zaczęło bić szybciej, na wspomnienie bliskości Sorokina. Jednocześnie z pożądaniem w umyśle Tazzy zrodził się gniew na własne reakcje i zlał się z furią wymierzoną w Nikołaja.
W nagłym przypływie gniewu podbiegła do stolika i zamaszystym gestem zrzuciła z niego kwiaty. Odłamki porcelanowego wazonu, woda i róże zmieszały się razem na parkiecie. Tazzy stała przez chwilę, z piersią falującą gniewem
Wyjechać, pomyślała, koniecznie musi wyjechać, bo traci tu głowę.

Po ochłonięciu i wypiciu rumianku Anastazja postanowiła porozmawiać z babcią. Zapukała po czym wsunęła się do apartamentów Jewpraksji. Pani Witte siedziała w swoim ulubionym fotelu z kieliszkiem likieru miętowego układała pasjansa.
- Babciu, czy mogę?- zapytała wnuczka.
Jewpraksja podniosła wzrok znad kart. Uśmiechnęła się, dając znak żeby usiadła naprzeciwko niej.
- Chodź Tasieńko, usiądź napijesz się ze mną likierku.
- Nie dziękuję babciu, nie mam ochoty. – krążyła spojrzeniem po wnętrzu. Apartament babci składał się z dość obszernego saloniku, garderoby i sypialni. Salon był urządzony ze smakiem, obicia foteli i kanap w kolorze kości słoniowej z dębowymi wykończeniami. Na gzymsie kominka stały namalowane portrety wnuczek i męża Jewpraksji. Wszędzie unosił się zapach kwiatów, zwłaszcza ukochanych przez babcię róż.
- Co cię do mnie sprowadza wnusiu?- zapytała babka, podnosząc do ust kieliszek, drugą ręką odsłaniała kolejne karty.
- Babciu mogłybyśmy pojechać do …. To dla mnie bardzo ważne.
- Czy to ma coś wspólnego z księciem Nikołajem Sorokinem?
Anastazja zarumieniła się gdy starsza pani wymówiła nazwisko jej dręczyciela. Przenikliwe oczy Jewpraksji lustrowały wnuczkę. Anastazja miała wrażenie, że babcia już wszystko wie i zrobiło jej się wstyd.
- Muszę wyjechać na pewien czas, jestem zmęczona życiem w mieście i tęsknię za lasem. – odpowiedziała wymijająco. To jednak nie usatysfakcjonowało rozmówczyni.
- Tasiu kochana, możesz mi powiedzieć.- uśmiechnęła się ciepło.- To od niego dostałaś te kwiaty, prawda?
- Tak, od niego Ale ja nie chcę jego awansów. Ten człowiek drażni mnie swoim zachowaniem i ta jego wątpliwa reputacja. Babciu błagam cię wyjedź ze mną, mama mnie nie puści samej!- jęknęła hrabianka podrywając się ze swojego miejsca by przytulić się do babki.
Jewpraksja od najmłodszych lat zajmowała się wnuczkami. Stiepan był dobrym ojcem, ale cały swój czas poświęcał na dopilnowanie rodzinnych dóbr. Jekaterina udzielała się w organizacjach charytatywnych i przeróżnych stowarzyszeniach religijnych. Nie rozumiała potrzeb swoich córek tak jak i własnego męża. Nie miała za grosz uczuć, potrafiła wymagać nie dając nic w zamian.
- Dobrze Taziu, jutro z samego rana wyjedziemy. Ale Sorokin naprawdę nie jest taki zły. Owszem hulaka z niego, ale widać że bardzo mu się podobasz, moja duszko. Nie słyszałam, żeby kiedykolwiek wcześniej tak się starał o jakaś pannę. To raczej one zabiegają o jego względy. Jest młody, diabelsko przystojny i ma tytuł książęcy. Jest spokrewniony z naszym carem i kilkoma znaczącymi rodami Rosji. Pamiętam jego ojca, panny kochały się w nim ale w młodości prowadził hulaszczy tryb życia. Nie planował się ustatkować, bo był drugim z synów, ale śmierć brata położyła kres jego zabawie. Stał się księciem, ożenił się z matką Nikołaja, a potem urodził mu się syn, Nikołaj właśnie .Umarł dwa lata temu i zostawił wszystko synowi. Nikołaj nie wygląda mi na okrutnika, ale to twoja decyzja wnusiu.- pogłaskała ją po jasnych lokach.
Panie wyjechały następnego dnia, odwiezione przez Stiepana który jechał do ich wiejskiej posiadłości. Jekaterina o dziwo nie sprzeciwiała się wyjazdowi, popierając chęć córki do odpoczynku.
- Jedźcie, ja zostanę w mieście. Nie mam siły na podróż i muszę dopilnować kilku bardzo ważnych spraw. – powiedziała.


Anastazja zabrawszy z pokojów babki, zioła na kaszel przez roztargnienie weszła do sypialni matki bez pukania. Jekaterina stała przy słupkach podtrzymujących baldachim łóżka. Obie ręce miała doń przywiązane czarnymi, wstążkami. Była naga, jej piersi podskakiwały przy kolejnych pchnięciach ujeżdżającego ją od tyłu mężczyzny. - Powiedz niewiasto, co mam ci zrobić mą uzdrowicielką mocą?- wykrzyknął mężczyzna.- Masz mnie zerżnąć mój mistrzu!- krzyczała hrabina.- Mocno i głęboko!- jej krzyki przeraziły córkę. Patrzyła na ten iście groteskowy widok. - Bądź wyzwolona od szatana!- krzyknął uderzając Jekaterinę w pośladek.- Tak rżnij mnie mistrzu Razmusie, wytryśnij we mnie świętym sokiem! Ożyw mnie i napełnij łaską!- jęczała w ekstazie.

Służąca zapukawszy weszła do przestronnego saloniku w domu miejskim Eleny Komiaginy. Pomieszczenie było urządzone z najwyższym smakiem, począwszy od obić mebli w kolorze kości słoniowej po bibeloty stojące na gzymsie kominka. Pani zaczytywała się w najnowszą powieść Uwalda Cordoby ‘’Czarne kruki’’ Służąca podeszła, dygając przed pracodawczynią, baronowa odłożyła czytaną powieść na niski stoliczek przy fotelu.
- Szanowna Pani, posłaniec przyniósł paczkę czy mam przynieść?- zapytała.
- Od kogo?- zapytała baronowa, spoglądając na drobną blondyneczkę, którą zatrudniła kilka dni temu. Dziewczyna była w trzecim miesiącu ciąży, Komiagina przygarnęła ją i dała tymczasowo pracę pokojówki.
- Nie wiem, jaśnie pani. Posłaniec nie powiedział od kogo.
- Przynieś mi to. I pchnij umyślnego do pana de Martichon.- powiedziawszy to wróciła do przerwanej lektury. Kilka minut później do saloniku wszedł lokaj, podając pani paczkę opakowaną w szary papier. Bez słowa wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Elena poczęła odpakowywać zawartość pudełka. Środek zawierał gruby plik dokumentów zapisanych po francusku, podeszła bliżej świecy aby przeczytać. Ze środka wyleciała biała koperta z jej imieniem i nazwiskiem. Pospiesznie otworzyła ją.
Eleno. Przechowaj proszę te dokumenty i nikomu nie zdradź że się u ciebie znalazły. Jestem w niebezpieczeństwie a tylko tobie jedynej mogę zaufać. Tekst jest po francusku, błagam nie czytaj tego tylko dobrze ukryj.
W.P
Wepchnęła papiery z powrotem do pudełka, wybiegła pospiesznie z saloniku do znajdującej się obok sypialni. Z impetem otworzyła drzwi do szafy, upychając przedmiot na pod pudłami na kapelusze. W tym momencie do pokoju bez pukania wszedł Henri.
- Bonjour ma petite!- zachichota, rozsiewając zapach perfum. Dziś miał na sobie błękitny surdut z ciemną koszulą. Jedynym radosnym akcentem był sygnet z potężnym rubinem.
- Witaj Fifi.- oparła się o drzwi szafy.
- Dlaczego jesteś taka zdenerwowana?- spojrzał na przyjaciółkę przekręcając głowę w bok.
- Szukałam rękawiczek. Gdzieś mi się zagubiły a chciałam je założyć na ten zbliżający się wieczorek muzyczny.
- Jak zgubiłaś to może jutro wybierzemy się na małe zakupy? – zaśmiał się.- Przydałoby trochę potrwonić z fortuny twojego świętej pamięci małżonka.
- Wiesz co Fifi? To jest bardzo dobry pomysł,a teraz chodźmy na dół. Kocia będzie niebawem.

Na wieczorek muzyczny u Karpinów Konstancja przybyła nieco spóźniona. Misja, z jaką tam przybyla, wymagała wszakże starannego przygotowania i dobrania dodatków, choć, pomyślała złośliwie panna Kiryłow, zacmić żonę Maksymiliana było dla niej żadnym wysiłkiem. Wybrała piękną suknię z jasnoniebieskim stanikiem, przechodzącym w opadający na kremową spódnicę wierzch. Modnie falbaniaste mankiety wykończone były koronką, zas dekolt odslaniał wystarczajaco wiele, aby kusić, ale nie aż tyle, aby bylo to uznane za niestosowne na tę okazję. Delikatny wisiorek z szafirem i kolczyki od kompletu uzupełniły kreację.
Teraz panna Kiryłow kroczyla dumnie za służącym, ktory wiodł ją przez amfiladę komnat ku pokojowi muzycznemu hrabiostwa Karpin, gdzie miał odbyć się koncert. Na progu oczekiwała już gospodyni, nieco wzburzona niepunktualnym przybyciem ostatniej z zaproszonych.
- Proszę o wybaczenie, Anno Prokofijewna - rzekła Kocia, skromnie spuszczając oczy i dygając. - Moje spoźnienie jest karygodne, wiem...
- Oczywiście ze jest karygodne, droga Konstancjo, to denerwuje naszego Maestro - wymówiła to słowo jak "majestro". - Ciesze się jednak, że wreszcie przybyłaś.
Panie cmoknęły ceremonialnie powietrze, udając, że się całują w policzki. Anna Prokofijewna wzięła Kocię pod ramię, gestem odprawiając służącego i wprowadziła ją do salonu.
Na podwyższeniu oświetlonym świecami stał już maestro, chudy człowiek o pochmurnej twarzy, okolonej burzą czarnych włosów. Garbiąc się nad stojakiem do nut, przewracał znaczone pięciolinią kartki, marszcząc gniewnie brwi. Goście tymczasem, oczekując na koncert, siedzieli na fotelach i trzech kanapach, dwoch mniejszych po bokach i jednej duzej, królującej pośrodku, cicho rozmawiając.
Konstancja zostala bez wstępow i powitań usadzona na kanapie, obok Maliuczkina i jego żony, pary w średnim wieku, ktorzy ograniczyli się do prostego kiwnięcia głową w jej stronę. Karpina dała znak "majestro", a Kiryłowna pospiesznie omiotła wzrokiem komnatę, szukając Maksa.
Siedział na małej kanapie pod przeciwległą ścianą, zatopiony w rozmowie z księciem Bołkońskim. Obok niego tkwila wyprostowana jak tyczka i ostentacyjnie skwaszona Larisa, ktora, ku zlosliwej radości Koci, w zielonożółtej falbaniastej sukni nosila wyraźne podobieństwo do główki zwiędłej sałaty. Jej rodzice zasiadali na fotelach nieopodal.
Nasyciwszy się widokiem brzydko wyglądajacej rywalki Konstancja wróciła spojrzeniem do Maksa, nie zauważywszy nawet, że Petrucelli zaczął grać. Dołochow słuchał muzyki w skupieniu, chwilami przymykając oczy, które miały teraz zupelnie inny, łagodniejszy wyraz niż zwykle. Jego twarz, wyzbyta zwykłej surowości, niespodziewanie wydała się Konstancji urodziwa.
"Hola, hola" zmitygowała się w duchu. "Masz go uwieść, a nie się zakochac, Kociu."
Niespodziewanie Maksymilian otworzył oczy i spojrzał prosto na Kiryłównę. Odwróciła twarz, obserwując go jednak kątem oka i ze zdziwieniem skonstatowała, że nie jest zdziwiony jej obecnością.
Koncert trwał. Goście wydawali z siebie stosowne westchnienia zachwytu, oklaskując wirtuoza we właściwych momentach, nawet Nieswicki udawal glębokie zainteresowanie, może dlatego że po lewej ręce miał przyszłych teściów, a po prawicy swą pulchną, malutką narzeczoną. Tymczasem Maks, ku najglębszej furii Konstancji, począł ją zupełnie ignorować, nie zwracając uwagi na jej spojrzenia i oddając się bez reszty sluchaniu muzyki.
"Czekaj ty!" pomyślala gniewnie. "Ja cię oduczę traktować mnie jak powietrze!"
Nie byłaby tak wściekła gdyby znała treść myśli, klębiących się w głowie Maksa. Przymknąwszy oczy, udawał, że rozkoszuje się skrzypcowymi trelami, a tymczasem pod powiekami defilowały mu obrazy Konstancji Kiryłownej, jej drobnych ust, ksztaltnych dłoni, białej piersi, cudownych głębokich oczu, hebanowych włosów, opadających ciężkimi splotami na kark... Ten bialy kark, móc go całować i pieścić!
- Ta Kiryłowna tu jest - szepnęła Larisa, trącając go wachlarzem w dłoń. - Cały czas się na ciebie gapi.
- Cicho, moja droga, nie teraz - mruknął karcąco, wybity z marzeń. Miał ochotę spojrzć na Konstancję jeszcze raz, ale powstrzymał się. Słynny Maks Dołochow, dyplomata o żelaznych nerwach, nie będzie tracił głowy dla jakiejś małej kociczki.
Wreszcie koncert dobiegł końca. Petrucelli skłonił się głęboko, sala eksplodowała oklaskami. rozentuzjazmowany książę Bołkoński poderwał się, klaszcząc, z fotela, a za nim Nieswicki, co Maks ocenił okiem znawcy jako przykład niepośledniego lizusostwa. Po chwili wszyscy stali, bijąc brawo.
Karpina podbiegla w pląsach do artysty i jęła dziękować "majestro" za cudowny występ, po czym zaprosiła wszystkich na skromną kolację.
Nieświadoma co czyni, hrabina usadziła Konstancję po prawicy Dołochowa, co sprawiło że Larisa ze złości zrobiła się jeszcze bardziej żółta niż zwykle. Zapewne zapobiegliwa Karpina chciała posadzić nielubianą Kocię jak najdalej od siebie, oraz od Bołkońskich, bojąc się zamachu na cnotę Nieswickiego.
Kocia, rzecz jasna, ucieszyła się z takiego obrotu spraw i usmiechnęła się słodko do swego sąsiada.
- Nie wiedziałam, że jest pan koneserem sztuki, hrabio - rzekła.
- Lubię dobrą muzykę - odparł, wpatrujac się w przekąski na swoim talerzu. - Wbrew temu co mówia moi rywale, nie mam pliku ustaw zamiast serca.
Po chwili Dołochow wdał się w dyskurs z Petrucellim. Konstancja sama przed sobą musiała przyznać, ze jego wiedza i elokwencja były niepospolite. Z ogromną swobodą rozprawiał o wiedeńskiej scenie operowej, kiedy zaś rozmowa zboczyła na rzymską i grecką sztukę antyczną, wykazał się znawstwem również w tym temacie. Zasłuchana w jego miękki, melodyjny głos, nie zdawała sobie sprawy, że Dołochow siedzi jak na szpilkach, przeżywając katusze.
Bliskość Konstancji wywołala niemal pożar w ciele chłodnego zazwyczaj hrabiego. Spełniania obowiązku małżeńskiego poniechał już dawno, na kochankę pozwolić sobie, ze względów natury politycznej, nie mógł, a korzystania z uslug domów publicznych nie uznawał, bojąc się chorób. Jego zmysły zapadły w dlugie uśpienie, teraz jednak obudziły się z całą siłą. Zapach perfum Konstancji, szelest jej sukni, cienie, rzucane przez jej długie rzęsy na policzki, czerwień jej ust, to wszystko doprowadzało go niemal do szaleństwa. Pozornie zatopiony w rozmowie z Petrucellim, pocił sie pod śniezną koszulą, usiłując bezskutecznie zapanowac nad własnym podnieceniem. Kiedy ich dłonie zderzyły się przypadkiem (starannie wyreżyserowanym przez Kocię, rzecz jasna) nad jakąś salaterką, Maks zadygotał, czując pod palcami cieplą, miękką skórę jej dłoni.
- Najmocniej przepraszam - rzekł, cofając rękę później niż powinien.
- Nic się nie stało - zapewniła go wesoło, po czym, jak gdyby nigdy nic, rzuciła Petrucellemu jakąś uwagę o wspaniałości florenckiej architektury.
Larisa łypała coraz bardziej podejrzliwie i coraz bardziej kwaśno na swego męża i jego sąsiadkę, reszta towarzystwa natomiast zdawała się być nieswiadoma narastającego napięcia.
- Monsieur Dolochoff - rzekła Bolkońska przez stół. - Pan jest czlowiek bywaly, co pan sądzi o zamkach nad Loarą? Książę Nieswicki twierdzi, że to zupełne nudy.
- Myli się - odparł Maks ze spokojem. - Zamki nad Loara są piękne. Widział pan może Cham...
Dołochow urwał nagle. Oto Kocia, udając, że poprawia fałdy sukni, pod osłoną stołu powiodła dłonią wzdłuż jego uda. Fala gorąca przeszyła ciało hrabiego, a na przedzie spodni uformowala się wypukłość, w tych okolicznościach mocno żenująca.
- Maks, nic ci nie jest? - zapytała Larisa z troską.
- Źle pan wygląda, panie hrabio - rzekła Konstancja, strojąc oblicze w minę Dobrej Samarytanki, gotowej do niesienia pomocy.
Maks otarł spotniałe czoło chusteczką. Chowając ją do kieszeni jednocześnie zakrył się obrusem.
- Dziękuję, jestem najzupełniej zdrów - odparł sztywno.
Zdławionym nieco głosem dokończył wywodu o francuskich zamkach, modląc się w duchu, aby ten niefortunny namiot w jego spodniach znikł.
Kolacja trwała dalej. Podano wreszcie wety, ku wielkiej uldze Maksymiliana, który przeżywał istne męki Tantala siedząc obok niecnej kusicielki i w milczeniu znosząc wszystkie przypadkowe dotknięcia i trącenia, o kładzeniu w rozmowie rączki na jego rękawie nie mówiąc. Serce waliło mu w piersi niczym wojenny bęben, oddech miał plytki, a mokra od potu koszula lepiła mu się do pleców.
- Maks, kochanie, idź do salonu i przynieś mi torebkę, chyba ją zostawiłam na kanapie - powiedziala nagle Larisa.
- Och, służąca przyniesie - powiedziała lekceważąco Karpina.
- Maksowi dobrze zrobi odrobina ruchu po posiłku - rzekła Larisa.
Dołochow wiedział, że jeśli odmówi, w domu czeka go wielka scena zazdrości, łzy oraz gorzkie wyrzuty. Czuł też, że musi na chwile odsunąć się od Konstancji, bo w przeciwnym razie oszaleje. Zacisnął przeto zęby, owinął się szczelnie surdutem i wstał od stołu, mając nadzieję, że kompromitująca wypukłość jest niewidoczna. Nieco marynarskim krokiem przeszedł do pokoju muzycznego. Tam, wsparłszy się o oparcie fotela, oddychał przez chwilę głęboko przez otwarte usta, dopóki namiot w spodniach nie opadł.
- Nic panu nie jest, Maks? - miękka dłoń przesunęla się po jego karku.
Maksymilian wyprostował sięgwałtownie i spiorunowal Konstancję spojrzeniem.
- Proszę się trzymać ode mnie z daleka - wysyczał. Odstąpiła o krok, nieco zaskoczona.
- Cóż takiego panu zrobiłam? - zapytała.
- Dobrze pani wie. Proszę nie wypróbowywać na mnie swych gierek - rzekł lodowato, zabierając torebkę żony z kanapy. - Powtarzam po raz ostatni, niech się pani ode mnie trzyma z daleka!
Na twarzy patrzącej za odchodzącym Maksem Konstancji pojawił się triumfalny uśmiech.

Anastazja wyszła ze swojego pokoju w pałacyku myśliwskim kierując kroki do apartamentu babci. Pani Witte przysłała pokojówkę, chcąc koniecznie zobaczyć się z wnuczką. Myśli dziewczyny kierowały się ku powieści miłosnej schowanej pod poduszką. Przystojny książę zakochał się w pięknej hrabiance, krusząc jej zlodowaciałe serce. Bohater dziwnie przypominał jej księcia Sorokina. ‘’ Wydaje ci się Tazzy’’ pomyślała przekraczając próg saloniku babci.
Jewpraksja haftowała właśnie skomplikowany motyw roślinny, na dłoniach nosiła koronkowe mitenki. Palce zwinnie operowały igłą, kobieta nie patrzyła na to co robi, jednak wzór wychodził wyśmienicie.
- Taziu kochana, jak dobrze że przyszłaś!- odłożyła robótkę na stolik. – Stało się nieszczęście!
Tazzy podbiegła do babci, myśląc że może gorzej się poczuła.
- Babciu, dobrze się czujesz? Zaziębiłaś się?- zapytała z troską. Pani Witte uśmiechnęła się przepraszająco.
- Zapomniałam zabrać z domu zioła na trawienie i ten ciepły szal. Kochanie, czy byłabym bardzo zła, gdybym poprosiła abyś pojechała z Jurką do Petersburga?
Anastazja zbladła, ostatnia rzeczą na jaką miała ochotę był wyjazd do Petersburga, ale z drugiej strony? Potrzebowała zajść do księgarni po nową powieść, tylko dzięki książką i wycieczką nie myślała o Sorokinie. Tym bezczelnym uwodzicielu bez serca, który tylko czyhał na nią jak zły wilk.
- Taziu, wiem że przyjechałyśmy tu wypocząć a ty uciekasz od księcia Nikołaja.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
emerencja
Graf Taaffe


Dołączył: 04 Sie 2010
Posty: 484
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: ona

PostWysłany: Śro 17:07, 04 Lip 2012    Temat postu:

Skoro są wakacje, to może dałybyście coś do poczytania?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.uwekroeger.fora.pl Strona Główna -> Karmel i czekolada Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin